Rozdział 4
Aomine z nietypowym entuzjazmem
analizował stan chudego portfela i, stwierdziwszy, że ma stanowczo za mało na
nowy photobook swojej idolki, ścisnął go bezceremonialnie przez całą długość
pokoju. Niezrażony tym, że przed chwilą potraktował go bardzo brzydko, zgarnął
go z powrotem do ręki i wyszczerzył się w geście triumfu, stwierdzając, że
nadszedł czas na rozbieranego pokera; na to akurat miał wystarczająco jenów, w
końcu zawsze wygrywał.
Czując nagłą potrzebę wkręcenia kogoś w
swój plan zadominowania nad majtkami Kise, wyposażony w uśmiech od ucha do
ucha, wyciągnął z kieszeni zniszczoną przez czas komórkę i szybko wykręcił
numer do Taigi, jedynej osoby, która byłaby w stanie przymknąć oko na jego
zafascynowanie męskimi narządami rozrodczymi; w końcu od dawna wiedział, że
Kagami stara się poderwać Kuroko, ale nie może się przełamać i miał czasem
niejasne wrażanie, że podobnie ma się jego stosunek do rozwrzeszczanej modeli,
ale wołał nie przyjąć tego na klatę, traktując to zapobiegawczo — w końcu
Ryouta jako jedyny nie był odporny na dramat, który przeżywał Daiki jeszcze parę
miesięcy temu i jako jedyny nie wybił sobie z głowy pomarańczowej piłki,
turlającej się niewinnie po boisku.
Sygnał wyprodukowany przez przerwane
połączenie sprawił, że Daiki zazgrzytał zębami ze złości. Nie spodziewał się,
że Taiga w taki spektakularny sposób zignoruje nagłą potrzebę integracji.
Kagami nigdy nie był po zęby uzbrojony w empatię, ale zawsze leżało mu na sercu
dobro przyjaciół.
— Niech cię szlag!
12:21
~Kagami: Niektórzy pracują, wiesz?
Na aominowskim czole pojawiła się kolejna
zmarszczka do kolekcji, gdy przeczytał wiadomość strażaka, nie zawierającą
żadnych argumentów, które byłby w stanie przemówić do nieskalanej duszy byłego
asa Generacji Cudów.
Drżącymi od emocji dłońmi zgarnął piłkę porzuconą
na podłodze i rzucił nią do przymocowanego do ściany prowizorycznego kosza.
Taka rozrywka zawsze w życiu Aomine pełniła bardzo dużą rolę, pozwalała się
wyżyć, wyciszyć i rozładować emocje, które czasem aż w nim kipiały, mimo że
nigdy tego po sobie nie pokazywał i zawsze, mimo że wcześniej nie był w stanie
sobie tego uświadomić, Kise grał główne skrzypce w jego emocjonalnych dołach.
— KURWA! — zaklął pod nosem.
Nie trafił.
Nie. Trafił.
KURWA, NIE TRAFIŁ.
Pierwszy raz od baaaardzo dawna
spudłował, ba!, nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio piłka odmówiła posłuszeństwa
i wypadła z kosza. Pewnie w innym życiu, którego Daiki nie znał i nie chciał
poznać. Nawet nie miał bladego, a tym bardziej zielonego pojęcia, kiedy wysłał
swój refleks profesjonalisty na wakacje
Rzucił krytyczne spojrzenie na swoje
ręce, nogi i brzuch, i dopiero wtedy gorzka prawda uderzyła w niego jak grom z
jasnego nieba.. Wszystko zniknęło bez śladu. Mógł się nawet założyć o kastracje
własnego penisa (a to był już szczyt desperacji w przypadku Aomine!), że
przybyło mu kilka kilo. Zdał sobie nagle sprawę, że wiecznie wysportowany on,
wcale nie jest już taki wysportowany, jak mu się na pierwszy rzut oka wydawało
zawsze, gdy uprawiał poranną toaletę, podziwiając ukradkowo swoje mięśnie w
lustrze.
Wszystko, o co walczył przez całe życie,
pogrążyło się bezdennej jako ocean rozpaczy. Pomyślałem, że nie chcesz przeprosić (…) Jeśli myślisz, że pozwolę ci
odejść to się grubo mylisz (…) nigdy nie zostawię cię z tyłu (…) To wszystko
przez ciebie, Aominecchi (…) myślałem, że tym razem mi się uda (…) Nie żebym
wygrał, gdy będę stał z boku i tylko gapił się na ciebie (…)Ludzie zaczęli
gadać, że kocham się w pewnym facecie (…)
—
Kise… ja… uderz mnie odkurzaczem, bo za chwilę oszaleje! — warknął, nie widząc
nawet dlaczego AKURAT te fragmenty z ich rozmów tak dobrze wyryły się w jego
pamięci.
—
Może być tym?
Słysząc
znajomy głos, aż serce podskoczyło mu do gardła. Uśmiechnął się krzywo,
przypatrując się spode łba jak Kise wymachuje rurą od przyrządu sprzątającego,
które już dawno odmówiło posłuszeństwa. Daiki miał niesamowitą radochę,
obserwując zdechły od dawna nieużywany odkurzacz rzucony bez ładu w kąt; z
niewiadomych przyczyn zawsze akurat ta technologia ludzka wzbudzała w nim
niekontrolowaną niechęć, której nawet nie potrafił się pozbyć, gdy wybył z domu
na własne mieszkanie.
—
Co ty właściwie robisz? — zapytał Kise i zachichotał dźwięcznie. Wykrzywił
głowę pod dziwnym kątem, przypatrując się Aomine, który chyba już do końca
postradał zmysły; wyglądał tak jakby chciał coś uchwycić coś, co już dawno było
poza zasięgiem jego rąk — wyciągnął obie dłonie przed siebie, zaciskając je na
pustce.
—
Gimnastykuję się, nie wolno? — zapytał buntowniczo Daiki, a widząc niezbyt
przekonaną minę Ryouty, zrobił klika przysiadów, aby potwierdzić swoje słowa.
—
I dla lepszej kondycji mam ci dać odkurzaczem w łeb, tak? — zapytał, zaciskając
dłoń na rurze, pociągnął ją do siebie, tak, że wspomniany wyżej sprzęt pojawił
się przed oczami Aomine w całej swojej okazałości.
—
Podziękuję — odparł Daiki. „Chociaż może to nie byłoby takie złe wyjście”,
pomyślał i jak najszybciej przywołał na swoje usta ironiczny uśmiech, aby
wynagrodzić Kise wyprowadzenie go z równowagi. — Cóż się stało, że nie hasasz
na wybiegu? — zapytał, stwierdzając, że praca blondyki to najłatwiejszy sposób,
by odgonić od siebie nieproszone myśli i słowa, które coraz wyraźniej
kształtowały się w jego głowie.
—
Co ja, królik jestem, żeby hasać na wybiegu? — zdenerwował się Kise, piorunując
Aomine złowieszczym spojrzeniem. — Nie praktykuje tego już od dwóch miesięcy,
Aominecchi i jestem pewnym, że ci o tym wspominałem w mailu — dodał dobitnie,
tupiąc nóżką, aby podkreślić swoją tragedią.
—
W jakim mailu? — zapytał, drapiąc się refleksyjnie po podbródku, na którym
wyhodował pokaźny zarost, z pewnością nie był wynikiem tylko kilkodniowego
zaniedbania. Czując szybką potrzebę naprawienia swojego błędu, rzucił
spojrzenie na wyświetlacz telefonu i mina mu zrzedła. — Ale… ale… — wydusił,
uświadamiając sobie, że ma setki nieodebranych wiadomości.
—
Coś ty robił przez całe dwa miesiące, Aominecchi? — zapytał Kise, unosząc brwi
do góry. „Zalotnik się znalazł”, warknął w myślach Daiki, próbując przypomnieć
sobie, co robił przez dwa miesiące, ale nic nie przychodziło mu do głowy; nie
mógł też z prędkością światła wymyślić wymówki, która zadowoliłaby drugiego
przedstawiciela Generacji Cudów.
—
Zdaję się — podrapał się w zadumie po głowie — że trochę spałem — rozejrzał się
po pokoju — piłem też trochę i...
—
Trochę? Tu jest tyle butelek, że śmiało mógłbyś założyć monopolowy.
—
Dziękuję, rozważę tą atrakcyjną propozycję, ale, do cholery, nie przeszkadzaj
mi, gdy myślę — rzucił. „Nie moja wina, że mój skacowany umysł nie jest taki
przenikliwy jak twój!”. — Ach… i czasem Murasakibara wpadał, żeby mnie
nakarmić.
—
Widać — podsumował Kise, przyglądając się krytycznie sylwetce Aomine. Nie
musiał nawet zgadywać, że Atsushi, świeżo upieczony cukiernik, nie ograniczał
Daikiemu słodkości.
—
Wpadłeś tylko po to, aby mnie wkurzyć? — zapytał gniewnie Daiki, nie mając już
nawet ochoty udawać, że jest nieporadny życiowo i z niczym nie może sobie
poradzić.
—
Po części tak — zgodził się potulnie Kise, wykrzywiając usta w sadystycznym
uśmiechu; na sam widok tego specyficznego układu jego ust, Aomine mdliło, ale
wolał ten fakt przemilczeć i czekać na rozwój wydarzeń, mając nadzieję, że
blondynka nie rozpędzi się ze szczerości z bardzo. Daiki nie miał ani krzty
energii, aby kontratakować. Dupa Ryouty jak zwykle prezentowała się bez żadnych
zarzutów, a twarz modela, aż kipiała młodzieńczym urokiem, którego Aomine
zgubił już dawno temu. Wykapany ideał nastolatek! Problem jednak leżał jak
zwykle w szczegółach — Kise nie mógł pochwalić się już tytułem nastolatka i…
—
Nie jesteś już modelem? — zdziwił się nie na żarty Aomine. Nie mógł uwierzyć w
to za żadne skarby świata, musiało mu się coś przesłyszeć, bo przecież Ryouta,
którego znał jak własną kieszeń, uwielbiał być w centrum uwagi.
—
Nie jestem — przyznał cierpliwie Kise. — Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać,
Aominecchi — dodał już mnie cierpliwie, a Aomine, czując, że foch już jest
blisko, zapobiegawczo przestał się dziwić temu nadprzyrodzonemu zjawisku.
—
Co się stało? — zapytał Daiki, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym grymasie. —
Czyżby się w końcu na tobie przejechali?
—
Nic z tych rzeczy, Aominecchi.
Kise
wyglądał tak jakby zamierzał wyjść z siebie: zaciskał kurczowo pięści,
pozwalając, aby pobielały mu knykcie, ale konsekwentnie robił minę do złej gry,
jak zwykle jego umiejętności aktorskie wzbudzały w wymęczonym życiem mężczyzny
rezerwę i coś na kształt podziwu.
Daiki
przypatrywał się ekspresją na twarzy Ryouty i nie dowierzał, gdy twarz blondyna
zrobiła się cała czerwona ze złości, był nawet w stanie przysiąc na swoje
zboczenie do cycków, że przez ułamek sekundy żółte oczy niskiego środkowego
zaszkliły się od łez, ale równie dobrze mógł zrzucić winę na to, że wzrok
pogorszył mu się do tego stopnia, że dawał się uwieźć nawet najbardziej płytkim
złudzeniom optycznym. Zamrugał parę razy, ale żadna łza nie splamiła bladych
policzków Ryouty. Uznał to za dobry znak.
—
Chciałem się pożegnać — odezwał się w końcu były model, patrząc gdzieś ponad
barczyste ramie swojego przyjaciela. W jego głosie było coś takie, że Aomine
wytrzeszczył oczy ze zdziwienia: nie było w nim już ani nutki wesołości
pomieszanej z nutką ironii, którą Daiki tak doskonale znał; ton, którymi
wypowiedział te słowa, był pozbawiony jakichkolwiek uczuć wyższych, brzmiał jak
stare, zakurzone radio, nie mogące poradzić sobie z nadawaniem nowych hitów.
—
Najwyższy czas — stwierdził Aomine, wzruszając ramionami. — Już za bardzo
nadużyłeś mojej gościnności — dodał, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że robi
coś, czego nie będzie mógł już później cofnąć.
—
Jestem bardzo poważny, Aominecchi — powiedział Kise, wzdychając głośno. —
Wyjeżdżam i nie wiem, kiedy wrócę.
—
Tak, jasne, a mi za chwilę kaktus na ręce wyrośnie. — Daiki przewrócił oczami w
geście irytacji. — Weź już skończ z tą błazenadą i choć się ruchać — rzucił i,
nie myśląc nawet nad konsekwencjami, zgarnąwszy do siebie Ryoutę złożył na jego
ustach chaotyczny pocałunek.
Spragnione
bliskości usta Kise bez słowa podjęły inicjatywę i nie będąc dłużne,
odwdzięczyły się tym samym. Ale po chwili właściciel żółtych włosów przerwał
pocałunek i spojrzał na Daikiego wymownie, opuszkiem palca dotykając śniadego
policzka i pokręcił głową. Wyswobadzając się stanowczo z jego uścisku, odsunął
się na bezpieczną odległość, wyrażając bez głośnie swój protest; iluzja, że
mogą porozumieć się bez słów pękła jak bańka mydlana.
—
Co jest? — zapytał Aomine.
Ryouta
westchnął.
—
Przegrałeś, Daiki — powiedział całkowicie poważnie, pierwszy raz od wielu lat
zwracając się do Aomine po imieniu. — Mówiłeś, że czekasz na dzień aż cię
pokonam, a pokonałeś samego siebie — odparł. — Nic mnie tu już nie trzyma
— dodał i wyszedł, jakby nigdy nic, jakby nic się nie stało, jakby pocałunek
był tylko wytworem wyobraźni Daikiego.
—
Przecież mówiłem, że jedyny, który może mnie pokonać jestem ja sam… mówiłem,
więc co stroisz jakieś dzikie foszki?! — warknął, rzucając o ścianę komórką,
którą nadal trzymał w dłoni.
Zamknął
na chwilę oczy, aby poskromić złość, ale nie potrafił tego zrobić. Może
powinien strzelić sobie kilka kieliszków? Pochylił się, aby podnieść telefon i
zaproponować to Takao, wciąż nie mogącego pogodzić się z faktem, że Shintarou
nie podzielał jego uczuć i nie ulokował go swoimi życiu tak wysoko, jak
zapragnął tego Kazunari.
„Zajebiście,
teraz Oha-Asa nie da mi żyć”, zaklął, przypominając sobie, jak Midorima głosił
poglądy, że stłuczone lustro przynosi siedem lat nieszczęścia.
„Czyżbyś
nie pragnął dokładnego tego samego, co Takao?”, złośliwy głosik nawiedzający go
od czasu do czasu znów zaatakował.
„Nie
może być! Kise wróci”, zapewniał samego, „zawsze wracał”, ale na wszelkich
wypadek postanowił poważnie zastanowić się, czy wyświetlacz telefonu mógłby
zostać potraktowany przez siły nieczyste jako zmiennik lustra.
*
Daiki
zaklął pod nosem, uświadamiając sobie, że ktoś brutalnie zdjął z niego ciepłe
nakrycie i wypuścił do jego życia nowy dzień, promienie wschodzącego na
horyzoncie słońca.
—
Kise, idźże się poratuj pornosami, jeszcze śpię — rzucił pod nosem, zahaczając
palcami o coś, co kształtem przypominało kobiece piersi. — O — wyrwało się z
jego ust.
—
Aomine-kun, co ty najlepszego wyprawiasz?!
Daiki
posłusznie odsunął swoje ręce, gdy w uchu usłyszał głos brzmiącego tak słodko,
jak znienawidzony przez niego metal; nie mógłby pomylić go z nikim innym.
—
Cicho bądź, Satsuki, ja tu śpię — odparł, przytulając się do poduszki. Nie miał
już nawet ochoty wykłócaj się z nią, że „Aomine-kun” w jej ustach brzmi po
prostu niepoważnie.
—
Słodki snów, Dai-chan — powiedział po chwili refleksji; jej głos brzmiał
dziwnie spokojnie, co sprawiło, że po plecach Aomine przeszedł nieprzyjemny
dreszcz. — Może przyśni cię się odlatujący Kise.
—
Co wy… — poderwał się z łóżka jak oparzony, ale Satsuki przerwało mu w
pół zdania.
—
Nie mów, że słowem nawet nie pisnął, że wybrał studia za granicą?
—
Jakie studia? Nie wiem, o czym ty do mnie mówisz, kobieto.
Daiki
usiadał po turecku, przyglądając się badawczo Momoi; wyglądała na trzeźwą i
stabilnie emocjonalną.
—
No dobrze, mówił coś wczoraj, że wyjeżdża i nie wie na kiedy, czy coś, ale nie
traktowałbym jego słów poważnie — wytłumaczył się w geście kapitulacji, ale
widząc minę przyjaciółki z dzieciństwie, nie miał już wątpliwości, że żart,
który zaserwował Kise, był pozbawiony poczucia humoru. — Mówił poważnie?
—
Czasem nawet on jest poważny.
klika lat później
Daiki,
stojąc w deszczu, przeklinał w myślach wszystko tylko nie siebie, a najwięcej
obelg dostało się porze deszczowej; nie mógł uwierzyć, że zawsze punktualnie nawiedzała
Kraj Kwitnącej Wiśni, zaszczycając ją szczodrze swoimi dobrami. Spojrzał z
niecierpliwiony na zegarek i westchnął głęboko.
Chowając
się pod dachem, żałował, że i tym razem przejechał się na swojej intuicji i nie
zabrał ze sobą parasola, w końcu Satsuki wiele razy ostrzegała go przed
zamachem kropel wody.
—
Aomine Daiki?
Mężczyzna
grubo po czterdziestce wypuścił z wrażenie walizkę i zatrzymał się nagle, nie
zważając na to, że deszcz molestował gdzieniegdzie przepasane siwizną jasne
włosy.
—
Kise Ryouta — wypowiedział miękko jego imię i nazwisko, nie dając nawet po
sobie poznać, że kiedykolwiek ktoś taki zagościł w jego życiu.
—
Tato! — słysząc głos swojego pierworodnego nie mógł się jednak nie roześmiać na
widok dezorientowanego pilota.
„Kise, wierzę, że kiedyś byliśmy szczęśliwi.
Błagam cię, pozwól mi przywrócić tamte dni”, wiele razy tak myślałem,
zastanawiając się co by było gdybym lepiej cię zrozumiał i pewnie główkowałbym
nad tym aż do usranej śmierci. Ale, teraz, spotykając Ciebie po tylu latach,
nie muszę się zastanawiać…
Teraz mogę cię prosić już tylko o jedno. Nie
patrz na mnie tak, jakbyś znał mnie od lat; Aomine Daiki z tamtych dni żyje
tylko w twojej głowie...
KONIEC.
Jeeeeeeeeest
*dziki okrzyk radości* Udało mi się zakończyć pierwsze wieloczęściowe opko z
KnB, miałam przy nim tyle radochy co niemiara, muszę przyznać. Dziękuję
wszystkim, którzy dobrnęli do końca~! Loffciam ♥
Smutno mi teraz, tym tekstem na zakończenie przegięłaś, skąd ja do cholery mam wziąć tyle chusteczek?!
OdpowiedzUsuńMój ukochany Twój klimat, jeśli wiesz co mam na myśli.
Mukkun dobrowolnie podzielił się jedzeniem, bosh, toż to Daiki musiał być umierający, jak tak
Aaaa, znów to tempo :D
OdpowiedzUsuńNie no, musiałam sobie całą znieczulicę powtórzyć, żeby nie było. I teraz smutam. Bo ty nie robisz normalnych, naprawdę smutnych zakończeń, tylko takie melancholijne rzeczy od których chce mi się płakać. Podzielam zdanie Piega, skąd brać chusteczki? Powinnaś sponsorować je czytelnikom!
Buuuuu no ;w; *trze oczy pięściami* buuuu, i tak mam noworoczną depresję, a ty mnie tu jeszcze doprawiasz. Buuuu, idź do piekła (tylko z połączeniem internetowym, cobyś mogła więcej fików wysyłać).
No i gratuluję zakończenia znieczulicy~
..jaq to koniec? czuje sie ochujana ;_;
OdpowiedzUsuńalee baaaaw, taaaak, lubie aokisy w twoim wykonaniu sa jeszcze bardziej nieogarniete xD awuawu
murasakibara dobry samarytanin, tak bardzo xD
aweczki.
ej.
przykro mi ze to koniec ;_;
GDZIE NAMIETNE SEKSY JA SIE PYTAM? XD
awu.
mylosc.
i tak dalej.
duzo się dowiedziałam! XD
OdpowiedzUsuńpopłakałam się... tylko tyle jestem w stanie napisać. idę płakać dalej.
OdpowiedzUsuń