Roczek minął od produkcji pierwszego smile’a dodanego na tym blogasku, a
zdaje się, że była to „Znieczulica”. Pamięta ktoś jeszcze mój kulawy debiut w
fandomie „Kuroko na basuke”? :D W każdym bądź razie minął rok i udało mi się opublikować
92 (z tym 93!) postów, a w dużej mierze to same opka — mniejsze czy większe,
nie ma to wielkiego znaczenia, bo osobiście uważam, że ten wynik za mój
prywatny sukces, bo jeszcze nigdy nie udało mi się tak długo trzymać przy życiu
żadnego innego internatowego (po)tworka (chyba stare kości domagają się
stabilizacji czy coś). „Fabrykę smile” odwiedziło coś powyżej 38400 osób. I
dzięki niej poznałam grono naprawdę fajnych ludzi. ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ I Pieguska, którego
fajności nie da się zmierzyć żadnym metrem, termometrem, linijką i innym
narzędziem służącym do pomiarów. No dobra, Pieg tak naprawdę zaatakował mnie z
premedytacją na ff.net, no ale, mówiąc szczerze, żeby coś pojawiło się na
ff.net, pierwsze musi odsiedzieć swoje na „fabryce”, ot co!
Dobra, a teraz szampan w ruch i IMPREZKA, bo nigdy nie byłam dobra z
matmy, więc te wszystkie dzikie podsumowania mogą być efektem mojego nieuctwa.
Szalenie wam DZIEKUJĘ za ten rok i trzysta następnych. ♥ A teraz najwyższy czas na rocznicowe porno, tym razem z
mojego ukochanego One Piece! :D
Syndrom
sławy
Wyposażony w kwiat dzikiej róży i durandal przeczesywał ulicę główną
stolicy Rómmel i, aby ukrócić swoją męczącą podróż do minimum, skręcił w małą,
zapomnianą przez mieszkańców miasta uliczkę, stanowiącą wprost idealną kryjówkę
dla kogoś takiego jak on, błyszczącego w świetle reflektorów, noszącego na
sobie piętno niedogasającej sławy, przywdzianego w niezaprzeczalny urok
osobisty, obdarowanego ponad przeciętną, nieskazitelną urodę — Pirackiego
Księcia Cavendisha.
Uniósł kącik idealnie wykrojonych ust do góry, wnosząc
oczy ku błękitowi nieba, udekorowanemu przez nieśmiertelne, nieskalane
szarością białe obłoki, przysłaniając na wpół rozgrzane do czerwoności refleksy
przyjaciela księżyca. Cienie wysokich, strzelistych budynków symetrycznie
opadających na jego ciało skutecznie chroniły jasną, alabastrową skórę przed
szkodliwym oddziaływaniem UV i — skądinąd — jego osobę od rzeszy napalonych,
nie zawsze urodziwych panien, łaknących jego towarzystwa, kąpiących się w
blasku jego chwały. Cavendish otoczony przez wachlarz ludzi był w swoim żywiole,
wszak urodził się po to, aby wzbudzać zachwyt i rozsławiać swoje (okryte złą
sławą) imię i już jako dziecko cieszył się ogromną popularnością — miłością,
będąc ciągle adorowany i obdarowywany różnymi prezentami i, niestety,
nienawiścią, która skupiała się przede wszystkim przy nonsensownych
zazdrośnikach, chcących go zniszczyć, nakarmić wszami, doprowadzić do łez,
zrodzić na jego pociągającym obliczu masę niedoskonałości w postaci trądziku
czy też liszai. Dlatego Książę Piratów, świadomy tego co czeka go na wodach
Nowego Świata, wyposażył się w niesamowitą znieczulicę, chroniącą go przed
całym światem i nowym brzaskiem, zdając sobie szybko sprawę, że można do niego
pałać tylko dwoma uczuciami — niekończącą się miłością albo (w najgorszym
wypadku) nieposkromioną nienawiścią, którą potrafi odpłacić z nawiązką.
Skoncentrowany na odrapanych drzwiach, rozglądnął się przez ramię, coby
się upewnić, że żadna z jego kochliwych, rozwrzeszczanych fanek nie depta mu po
zgrabnych piętach i, nie lokalizując nikogo w obrębie swojego bądź co bądź
ograniczonego zasięgu wzroku, nacisnął na wysłużoną klamkę, pewnie wchodząc do
środka obskurnego pubu, świecącego pustkami. Wycelował oskarżycielski wzrok w
podstarzałego barmana i w oka mgnieniu znalazł się tuż przy nim, podrażniając
zagorzałym ostrzem miecza tętniące życiem jabłko Adama. Sprzężona w
pomieszczeniu cisza przeobraziła się w zaćmiewający wszystko chaos, atakując
naznaczone wieloma bliznami plecy Cavendisha nieprzyjemnym, wędrującym wzdłuż
linii kręgosłupa, przeniknionym i zimnym dreszczem. Mężczyzna wypuścił szklankę
z ręki, skupiając uwagę szpetnej czarownicy, która jeszcze ułamek sekundy temu
wbijała swoje zamglone spojrzenie w brudną, szklaną kulę, pełniącą jedyny
element dekoracji w tym surowo urządzonym pomieszczeniu.
Cavendish, gromadząc wokół siebie ostatki uroku osobistego, uśmiechnął
się z wrodzoną, angielską nonszalancją, posyłając właścicielowi baru
ostrzegawcze spojrzenie, mające na celu wymuszenie na nim zeznań. Starzec westchnął głęboko, ocierając
oblepioną przez pot twarz brudną ścierką, której jeszcze przed chwilą używał,
aby wyszorować na błysk szkło roztrzaskane na kilkanaście kawałków i porzucone
bez ładu i składu na kamienną, wiekową posadzkę niezmienioną przez dekady.
— Podobno w mieście pojawiła się osoba mająca moc zaćmić blask mojej
chwały — zagadnął melodyjnie, zgarniając zabłąkany kosmyk za ucho, igrającym z
jego niezaprzeczalnie dobrym poczuciem humoru. Wbił spojrzenie w szare,
wyblakłe i zaatakowane przez starość oczy mężczyzny, przywodzące na myśl wrak
statku wypranego z dawnej świetności.
— Tsa — zachrypiał niechętnie w
odpowiedzi, wbijając posłusznie wzrok w ostrze, zmierzające coraz bliżej
tętnicy. Cavendish drasnął nadpobudliwie zmarszczoną skórę, brudząc ją świeżymi
kroplami krwi. — Od paru dni krążą
pogłoski, że po ulicach szaleją dziwaczne podmuchy wiatru, zdolne przeciąć
człowieka na pół — wyjaśnił drżącym od emocji głosem.
Od paru dni? Książe Piratów zmarszczył brwi, płodząc na czole mało atrakcyjną
zmarszczkę, źródło późniejszych zanieczyszczeń skóry. Był w mieście dobry
tydzień i ani razu jego drogi nie skrzyżowały się z osobą, która, wywołując nielada
zamieszanie, z szybkością huraganu wysyłała na tamten świat korowód ludzi. Z
roztargnieniem strącił z dłoni mężczyzny kawałek materiału i profilaktycznie
pozwolił, aby upadł bezszelestnie na krzywo wyrzeźbioną podłogę.
— Nie zaszkodzi zainwestować w środki czyszczące — podjął, chowając
durandal na miejsce swojego przeznaczenia, pochwy znajdującej się przy pasie —
i wyplenić pleśń molestującą ściany — dodał, sugerując tym samym, że jego pobyt
w tym miejscu właśnie chylił się ku końcowi i nadszedł czas, aby wypełnić swój
przykry obowiązek wobec własnej reputacji, unieszkodliwić i unicestwić źródło
zanieczyszczeń, wyżerające jego ciągnącą się aż po cały kontynent sławę.
Obrócił się ostatni raz na pięcie, posyłając właścicielowi baru
spojrzenie pełne politowania.
— Moje imię Cavendish — przedstawił się krótko, instynktownie, bez
powodu, wychodząc z założenia, że nawet do takich miejsc zawędrowało jego
imię. — Utrwal je sobie w pamięci.
*
Zafundowana pobudka przez ostre promienie wschodzącego słońca i
nieprzyjemny zapach krwi, sprawiła, że poderwał się szybko na łokciach,
rozglądając się nieprzytomnie dookoła, nokautowany przez uczucie wiercące
głęboką dziurę w jego z dawna uśmierconych wyrzutach sumienia. Dopiero po
chwili, goszcząc pod obcasem swojego buta dogorywające ciało człowieka sprawiedliwości, zaczął
niepośpiesznie analizować sytuację w której się znalazł, starając się upychać w
odmętach zapomnienia obraz zalewającego ulicę karmazynu.
— Co tu się wyczynia? — mruknął pod nosem, nie mogąc nadal rozkoszować
się zapachem rozkładających się zwłok, który wkradł się do jego nozdrzy,
potęgując odruchy wymiotne.
Usiłując ukryć twarz w dłoniach, rzucił ukradkowe spojrzenie na swoje
splamione krwią ręce i zachwiał się, ostatkami sił utrzymując potrzebną do
ustania o własnych nogach równowagę.
Rozglądnął się na wpół przytomnie dookoła, zapobiegawczo zaciskając
rozdygotaną dłoń na swojej jedynej broni. Rómmel było idealnym miejscem, aby
wygospodarować sobie trochę czasu i nacieszyć podniebienie unikatowymi
potrawami, niedostępnymi w innych częściach świata. A teraz, pochłonięty przez
gęstą mgłę i strawiony przez uczucie pustki, miał wrażenie, że wszystko
wyparowało, znikając w parawanie ciemności, która zapadła późnym wieczorem,
okrywając miasto szczelnym płaszczem nocy. Nie było tu już żadnych ludzi między
którymi mógłby spacerować, których mógłby minąć, których mógłby zapytać o drogę
i zaszczycić szerokim, książęcym uśmiechem. Wysokie, sięgające siódmych pięter
budynki wyglądały na opuszczone, a pod jego nogami rozsypana rzeka ciał
milczała jak zaklęta, pozbawiona uroków życia.
Westchnął bezgłośnie, wyciągając z pochwy zakrwawiony durandal,
pobłyskujący w świetle walczącym z kłębiącą się wokół miasta mgłą. Ale nawet to
nikłe, iluzyjne poczucie bezpieczeństwa rozpłynęło się jak zmarszczki na
nieskazitelnej tafli wody, potraktowanej ciężką kotwicą. Zmrużył oczy, aby
ochronić się przez wściekłą czerwienią zdobiącą żelazo. Biała plama
wypełniająca niedorzecznie jego głowę była tak uciążliwa, że aż miał ochotę
pozwolić sobie na nieskazitelnie czyste łzy, ale przecież nigdy nie był tak
słaby, aby w ten sposób afiszować swoją bezsilność. Wykonując szybki rachunek
sumienia, zdał sobie sprawę, że jedyne co pamięta to sen, który zabrał go do
siebie gdzieś koło północy, zatapiając w ciepłych objęciach Morfeusza. A potem
nie było już nic, czarna plama przysłaniająca mu cały świat i cichy, urwany,
pozbawiony radości, oszałamiający, odbijający się od jego czaszki śmiech, który
mroził krew w jego żyłach.
— Też go słyszysz, czyż nie?
Cavendish starał się nie okazywać zaskoczenia, ale nie był zadowolony z
obecności osoby, której nie potrafił zlokalizować w obrębie swojego
przeczulonego na najdrobniejszy ruch wzroku. Rozglądnął z niepokojem dookoła,
nie mogąc zapanować nad niespokojnym oddechem.
— Co to za śmiech? — zapytał, hamując swój głos od wydania jakichkolwiek
niepożądanych dźwięków mogących zdradzić jego dezorientacje.
— Zainwestowałem w niego bardzo dużo, Cavendish.
Tajemnicza odpowiedź nie mogła go usatysfakcjonować.
Pomijając niepozorny wyglądał, Cavendish, obdarzony wysokim intelektem, nie
powinien słuchać słów mężczyzny, który najprawdopodobniej nie miał odwagi, aby
zmierzyć się z nim twarzą w twarz.
— Och — wymruczał, przekrzywiając głowę pod dziwnym kątem. — Nie
interesują mnie kontrakty z własnym cieniem — powiedział po chwili, krzyżując
ręce na piersi.
— No wiesz — zacmokał. — Cienie są dowodem na to, że gdzieś tam istnieje
promyk słońca — oświadczył z wyraźnym rozbawieniem jego rozmówca.
Rzeźbiący się w zamarzniętym sercu cień nadziei przepadł jak kamień w
wodę, gdy ze wszystkich czterech stron nawiedziła nowicjusza zapierająca dech w
piersi ciemność, trawiąca wszystko straszliwą rozpaczą drażniącą w nim
olbrzymią próżnię, wysyłającą wszelkie oznaki rzeczywistości w bezdenną
przepaść.
— Nie wiem co zrobiłeś — Cavendish próbował ostrzem miecza przeciąć
pochłaniającą go ciemność, nadaremno. Rozpraszając przestrzeń wokół siebie,
pobudził do życia cienie, które strzelnie oplątały jego potraktowaną przez
zimne dreszcze sylwetkę. — Ale nie
ujdzie ci to na sucho — wysyczał przez zaciśnięte zęby, szamocząc się w
lodowatym uścisku śmierci, który z każdym szarpnięciem przybierał na sile. Aby
podkreślić swoją chęć dominacji uniósł dumnie głowę do góry i, manifestując
swoje niezadowolenie, uformował z ust dzióbek.
Macki ciemności oplotły Księcia Piratów tak strzelenie, że właściciel
legendarnego ostrza nabrał fałszywego przeświadczenia, że zaraz zostanie
pozbawiony oddechu, którego łapczywie gromadził w płucach. Przygryzł dolną
wargę, coby zatamować rosnącą ochotę rozdarcia gardła, gdy cienie wślizgnęły
się niepospiesznie przez grube warstwy materiału, bluźniąc swoją obecnością
jego mlecznobiałą skórę.
— Jesteś więźniem własnych myśli. — Usłyszał cichutki, rozbawiony głosik
tuż przy swoim narządzie słuchu i wzdrygnął się, czując zimny język igrający z
wrażliwym płatkiem ucha oraz świszczący, zimny oddech otulający chłodem kark.
— Ja… zaraz…— urwał, czując chłód wdzierający się do strefy intymnej —
oskarżę cię o molestowanie! — warknął, usiłując szturchnąć
niezidentyfikowanego, stojącego za nim mężczyznę, ale nogą natrafił na pustkę. Zaklął
bezgłośnie, uświadamiając sobie, że gości w swoim ciele wyimaginowany twór
odbierający mu dziewictwo, który powinien mieszkać zaledwie w książkach
fantasy.
— Dlaczego nadal uważasz, że ktoś próbuje cię zaatakować? — zapytał na w poły
rozbawionym, na w poły zaciekawionym tonem prześladowca, splatając swoje palce
z identycznymi odpowiedniczkami Cavendisha.
— Nikt nie dał ci uprawnień, aby szperać mi w myślach — burknął
kapelusznik, zaciskając paznokcie na skórze antagonisty i syknął zaatakowany
przez dotkliwy, pulsujący ból, przedzierający się przez każdą komórkę jego
ciała.
— Moja agonia jest twoją agonią — wytłumaczył zniecierpliwiony — i,
zapamiętaj to dobrze, bo nie będę dwa razy powtarzał, moja śmierć jest twoją
śmiercią — dodał i zachichotał bezdusznie, pojękując z ukojenia.
— Przy tobie samogwałt nabiera nowego znaczenia — zironizował. Cienie,
korzystając z okazji, przedarły się przez rozchylone wargi, pieszcząc w dzikim
tańcu język i podniebienie. Cavendish zmrużył oczy, starając się w mroku
wytypować ciało swojego oprawcy, który nadal, pławiąc się przewagą, ukrywał się
w zacisznych strefach mroku.
— Wybrałem twoje oczy — wyszeptał mężczyzna, doprowadzając serce pirata
do kapitulacji; biło tak mocno, że nie sposób pomyśleć, że zaraz nie wyskoczy z
piersi, dekorując otchłanie ciemności karmazynem.
— P-puść — wychrypiał kapelusznik, czując lodowate place zaciskające się
wokół jego unieruchomionej szczęki.
— Och — westchnął — zastanawiałem się jak zmusić
cię do krzyku — mruknął mężczyzna, wbijając elektryzujące spojrzenie w wyblakłe
ze strachu oczy Cavedisha. — Ale błękit twoich oczu przybierający kolor
burzowego dnia jest wystarczającym widowiskiem — wyszeptał, oblizując
prowokacyjnie wargę.
Cavendish, mając nieprzyjemne wrażenie, że oczy mężczyzny pełnią z
powodzeniem funkcję rentgena, spuścił wzrok, nie chcąc być świadkiem
autodestrukcji swoich lęków i fobii przedzierających się w spazmach
nieprzyjemnego bólu. Wyposażył swoje policzki w kilka kropel łez, odpornych na
otaczające go toksyczne środowisko.
— Twoje łzy — kontynuował mężczyzna — to deszcz opłakujący rzekę trupów —
podsunął, palcem rozmazując jedną z łez, która upadała coraz niżej i niżej, aby
w końcu utonąć w połach rozdartych ubrań.
— Nie wiem co brałeś, ale powinieneś zdecydować się na zmianę dilera —
odparował po chwili Cavendish, łowiąc ostatnie promienie płonnej nadziei
pobłyskującej na końcu czarnego, pozbawionego wyjścia tunelu. Zacisnął mocniej
dłoń na rączce durandala i zamachnął się na oślep, trącając z głowy mężczyzny
kapelusz.
— Twoje oczy opowiadają historię —
odparł beznamiętnie, jakby groźby płynące ze stali nie stanowiły dla niej
żadnej wartości, a nawet wręcz przeciwnie, bez konsekwencji i pozwolenia zacisnął
pięć skostniałych palców na jędrnym pośladu pirackiego księcia, pławiąc się
jego walką o zaczerpnięcie oddechu.
— Moje oczy mają kolor bezchmurnego nieba — mruknął po chwili Cavendish,
pewnym ruchem wyswabadzając się z uścisku widma, które miało czelność
zaprzyjaźnić swoje palce z jego cerą, wrażliwą na najdrobniejszy dotyk. Odsyłając
w otchłań podświadomości najprzeróżniejsze, gromadzące się w nim uczucia —
wściekłości, konania, ekstazy — zmusił się do niekształtnego grymasu podchodzącego
pod niezgrabny, ironiczny uśmiech. — A
ten miecz zaraz wyrzeźbi w twoim sercu fundamentalną zasadę panującą w tym
świecie — oświadczył, celując ostrze prosto w lewą pierś mężczyzny.
— To oczy kogoś, kto spojrzał śmierci w oczy wiele razy — kontynuował
mężczyzna ze spokojem zarezerwowanym dla osoby, która w swoim życiu widziała
już wszystko. Ażeby uwypuklić wyraziście wartość swoich słów, zakręcił parę
pukli na wyswobodzonym z uścisku palcu, naznaczając pozbawione zmarszczek czoło
Cavendisha krwawym, bolesnym pocałunkiem, zmuszając jego owiane bezsilnością
ciało do produkcji gęsiej skórki.
— Twoja zaślepiona przez blask mojej sławy dusza zaraz spotka się z nią
osobiście — zapewnił czerwony ze złości, przecinając z głośnym świstem
powietrze.
— Musisz się jeszcze sporo nauczyć — odparł mężczyzna, zatrzymując
wygłodniałe ostrze miecza jedną ręką. Miażdżąc pragnące śmierci ostrze w
palcach, skradł piratowi pierwszy pocałunek tego dnia, tchnąc w jego pozbawione
czucia komórki życiodajne powietrze.
— D-dlaczego? — Cavendish, owładnięty bezsilnością, upadł na kolana,
wyrywając sobie włosy z głowy. — Dlaczego?! — Rozpaczliwy krzyk przeciął
ciężkie powietrze, przerzedzając gęstą mgłę.
— Cavendish, jeszcze to do ciebie nie dotarło? — zapytał, traktując zawroty głowy swojego
„nosiciela” szatańskim uśmiechem. — Moje
zbrodnie są twoimi zbrodniami, a twoje ciało jest moim ciałem…
— Hakuba… Ty… Ja…
…jesteśmy jednością.
Cavendish stracił przytomność z przekonaniem, że jednak Hakuba miał rację
— był światkiem śmierci wiele razy.
KONIEC.
sto laaaaaaaaat stooooooooo laaaaaaaaaaaat niech pisze porno naaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaam /drze ryja jak stare prześcieradło
OdpowiedzUsuńJestem taka dumna <3 Kanuś cały rok tworzenia gejporno, taaaaaaaaaak bardzo gratuluję * stara się wymazać z głowy, ze sama pisała 6 rozdziałów przez pół roku * Ja pamiętam „znieczulicę” i to bardzo dobrze, bo była inna niż ficki, które wtedy czytywałam.
OdpowiedzUsuńYaaaaaay, wciąż chlipię ze wzruszenia, że załapałam się na tego wyjątkowego, rocznicowego posta *.*
Kocham :* pamiętam, to był ff i „sosen” zamiast „yosen” taka skomplikowana historia :D a potem moje jęczenie o wszystko, że też Ty jeszcze ze mną wytrzymujesz.
Aż z ciekawości sprawdziłam. To był dziesiąty lipca :o
* podaje szampana * no to świętujmy. O i One Piece, moja gejoza z One Piece to też Twoja zasługa :*
„Przy tobie samogwałt nabiera nowego znaczenia” - wyję. Zdanie dnia. Kocham :D
Bardzo mi się podobało, dopracowane, odpicowane opisy, które tak uwielbiam. Uroda Cavendisha idealnie nadaje się do taki rozbudowanych porównań. Poza tym jak można nie kochać jego w zestawieniu z tą mroczną stroną? Pięknie sobie pogrywa z księciem, miło popatrzeć, jak dumny blondynek też czasem jest dręczony. I te trupy w tle^^ szkoda, ze nie kąpał się w ich krwi... Piegu, ogarnij dupę.
Ej, ej Kanuś, ale nie porzucasz panów, prawda? Napiszesz mi coś jeszcze z nimi? Lubie takich psycholi. Jestem już coraz bliżej ich w mandze... prawie, ze biegnę, tak po dwie strony dziennie, szał prędkości, w końcu muszę dotrzeć do Sabo :*
100 lat, 100 laaaaaaaaaaaaaat~ *popierdala z ukradzionym z biedry winem* No i liczby postów gratuluję :D
OdpowiedzUsuńMnie to bezalkoholowego polej *jak zawsze spóźniona* milion lat~!
OdpowiedzUsuńI gratuluję liczb, jakieś kosmosy :D
Casino Games Near Me - MapYRO
OdpowiedzUsuńMapyro features 남원 출장안마 over 500 창원 출장마사지 slot games for you to choose from. Explore and enjoy 여주 출장안마 the most popular casino 안동 출장마사지 games, from video slots to video 광주광역 출장마사지