18 maja 2014

Emotional


Zgarnął do ręki zmiętą paczkę papierosów i uśmiechnął się krzywo, gdy na ekranie znów pojawił się „error”. „Bez jaj”, mruknął w myślach, czochrając czerwone włosy domagające się jakiekolwiek szamponu do włosów, najlepiej przeciw łupieżowego. Ujął w palce jednego papierosa i włożył go sobie do ust, poprawiając niedbałym ruchem dłoni osuwające się na nosie gogle. 
To chyba nie jest twój szczęśliwy dzień, powiadomiły go czerwone napisy na czarnym ekranie. „No co ty nie powiesz”, warknął w myślach, studiując kartkę papieru zapełnioną niechlujnym, mało czytelnym pismem, a tak drobnym, że przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie nadszedł moment, aby zainwestować w lupę. Ale jak ma to zrobić skoro laptop z dnia na dzień odmówił posłuszeństwa? 
— Psiakrew — warknął pod nosem, zaciskając zęby na papierosie, który najprościej świecie utrudniał mu egzystencje, zabierając sprzed nosa coraz więcej świeżego powietrza. 
Rzucił tęskne spojrzenie w stronę zabrudzonego tonami kurzu okno i zawył cicho, robiąc jeszcze większy bałagan na głowie.
— Psiakrew — powtórzył, zdając sobie sprawę, że świeże powietrze i promienie słońca w tym pomieszczeniu nie miały racji bytu. Sam nie był do końca przekonany ile to już czasu minęło odkąd podziwiał irytując błękit nieba i posuwające go białe obłoki, niczym stado baranków wielkanocnych i przepychał się przez tłumy ludzi atakujących skrzyżowanie, próbujących wygrać ze sygnalizacją świetlną.
— Myśl. Myśli. Myśli — pojękiwał, molestując długimi palcami startą numeracje na klawiaturze, jakby ta czynność miała pomóż w rozmasowaniu szarych komórek. Przecież nie mógł wyjść z domu i powitać nowy dzień z uśmiechem na twarzy! Nie robił tego od dawna. Jego świat ograniczał się do małego, wypełnionego mrokiem pokoju i niewielkiej łazienki, którą pomieszkiwały pająki; obawiał się, że jakiekolwiek światło mogło go po prostu zniszczyć, narażając aż za bardzo jego bladą skórę na szkodliwe promienie UV. Nawet  wystawiał z kwitkiem kurierów, aby unikać kontaktów z ludźmi, brzydząc się nimi dwa razy bardziej niż wielonożnymi współlokatorami, którymi zdążył zarazić schorowaną migreną głową. A teraz, nie mając komputera, czuł się jak ptak w klatce, nie mogący poruszać znokautowanymi, schorowanymi przez czas skrzydłami.  
— Czyżbyś w końcu coś wymyślił?
Poinformowany przez cichy głosik, wydobywający się z wielkich słuchawek, przestał uderzać w natarczywie w enter, dla odmiany wbijając pochmurne spojrzenie w bezczelny monitor. Miał wrażenie, że szczerzy się w jego stronę zęby jak wariat ocalony wprost z rąk psychiatry, zachęcając do jakieś schizowanej, nie mającej nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem zabawy. Pozbawiony piątej klepki, narzucił na uszy słuchawki, wsłuchując się w zimny, wyzbyty uczuć wyższych śmiech, które sprawił, że po linii jego kręgosłupa powędrował nieprzyjemny dreszcz nie mający nie wspólnego z dziesięcioma stopniami szalejącymi w obskurnym, śmierdzącymi naturalnymi substancjami pokoju.
„Idiota, skończony idiota”, pomasował kark pulsujący niesamowitym bólem, który mógł się narodzić tylko przez nieznośną, dającą się we znaki bezsenność, „przecież wiesz, że od dawna z tym skończyłem”.
— Grałeś kiedyś w rosyjską ruletkę? — Wypuścił z płuc świszczące powietrze, wsłuchując się w ten na w poły arogancki, na w poły ironiczny ton głosu, którego znał aż za dobrze.
— Daruj sobie te kurtuazje — odpowiedział, zanim zdążył przekonać samego siebie, że nie ma sensu marnować silny na pozbawiony życia monitor, ale przecież już dawno pozbył się rozumu, wypełniając go papierosami i grami.
— Matt — wzdrygnął słysząc swoje imię, a raczej ksywkę, chociaż to nie miało żadnego znaczenia, już dawno zapomniał jak się nazywa, spychając swoją tożsamość pod grube warstwy zapomnienia.
— Powinieneś zapomnieć jak się nazywam — burknął od niechcenia, upijając łyk mineralnej gazowanej, którą już dawno opuściły bąbelki.
— Matt, spędziłem tyle nocy z zapomnianymi marzeniami i wyblakłymi łzami. — Cichy, płaczliwy szept zmroził mu krew w żyłach, a co najdziwniejsze, w jego wyobraźni utworzył się irracjonalny obrazek rodem z anime: niebieskie oczy roniące łzy kompatybilne z jasną karnacją stęsknioną za dotykiem. Potrzasnął głowę, starając się od nich uwolnić, na darmo. Wizja zrozpaczonego diabła w ludzkiej skórze zaczadziła jego głowę, rzeźbiąc w jego serce dwa razy większe pokłady empatii, którymi nigdy przecież nie był hojnie obdarzony.
— Że co? — wymamrotał głupio, wertując myśli w poszukiwaniu jakiegoś w miarę sensownego kontrataku, ale nic nie przychodziło mu do głowy, natrafiał na przerażającą, wyżartą z sumienia i poczucia winy, pochłaniającą go pustkę. Mając wrażenie, że błądzi w czarnym labiryncie uatrakcyjnionym przez wiele ślepych zaułków i pułapek, pozbawionym wyjścia, poczuł się jak nie znający języka turysta w obcym mieście, otoczony obcymi ludźmi.
— Nadal czekam, Matt — zapewnił — czekam na jutro — dodał w akompaniamencie łamania czekolady — i odliczam dni na palcach.
— O czym ty...? — Reszta jego słów została zakłócona przez nienaturalnie głośny pisk, igrający skutecznie z jego wrażliwym narządem słuchowym nadwyrężonym przez ścieżki dźwiękowe z gier. 
Raison d' etre, na ekranie znów zaczęły się pojawiać litery, układające się w słowa nie mające dla Matta żadnego znaczenia.  Uniósł brwi, rozdziewiczając kolejną dawkę tytoniu, strzelenie okrywającą jego czarne i zepsute przez rakotwórczą substancje płuca. Chyba już nie był w stanie mówić, że płuca pełniły rolę chłodni; jego nieszczelne i skonfundowane nadały się tylko do wymiany. Wpatrywał się beznamiętnie w napis, starając się jakoś pozbierać szalejące w głowie myśli.
Westchnął bezgłośnie, wystukując na klawiaturze kolejną kombinacje, mającą na zadanie uchronić jego komputer od ostatecznego zgonu i złamał ręce, kiedy program ochrony kolejny raz z rzędu dał o sobie znać, ignorując jego kolejne próby włamania się do systemu.
— Niech to — mruknął, wyrzucając z siebie wiązankę najróżniejszych przekleństw — jedne były po angielsku, inne po japońsku, a jeszcze inne po rosyjsku, ale to nie miało znaczenia, każde z nich miało dać upust jego frustracji, gnieżdżącej się nawet w najdyskretniejszych otchłaniach jego ciała i umysłu.
Upadł bezwiednie na obrotowe krzesło, wbijając spojrzenie w popękany sufit, na którym były widoczne przecieki mało szczelnego dachu chroniącego starą jak świat kamienice przed destrukcyjną mocą deszczu, który nie opuszczał Miasta „upadłych” Aniołów przez dobre parę dni, maltretując coraz bardziej i bardziej ulicę miasta, naruszając prywatność mieszkańców, wdzierając się im pod ubrania, piwnice i samochody, gwałcąc pożądaną ciszę, którą Matt lubił dwa razy bardziej niż swoją konsolę, w którą mógł się wpatrywać godzinami.
Zaciągnął się papierosem, obserwując awangardowe wzorki dekorujące powietrze nad jego głową.
— Masz mnie — mruknął pod nosem, wyciągając z szuflady od dawna nieużywany telefon z przeterminowaną kartą sim, domagającą się aktywacji i doładowania. 
Skonsultował się z małym, rozbitym ekranikiem komórki. Otworzył szeroko oczy, potraktowany przez paraliżującą moc bezwiednej prawdy, opatulającej jego skórę i kości.

7 komentarzy:

  1. Jak ja uwielbiam ff w których nie wiem o co chodzi ;-;
    Świetne to jest, czekam na ciąg dalszy. Miło przeczytać coś fajnego z tym paringiem.
    No to tyle w sumie, mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się tak szybko jak ten się pojawił :P
    Bez większego sensu, ale nie mam siły na sens.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to nie wiadomo o co chodzi? Chodzi o Matta, zawsze chodzi o Matta. A teraz Matt ma przejścia ze swoją kupą złomu. Znam to, takie przykre. Ale mój złom ze mną nie gada.
    A Mello to chyba przedawkował czekoladę, albo ma niedobór Matta... albo oba. Takie filozoficzne teksty mu wjechały, ale przynajmniej zmusił Matta do takich wyznań. Kochani dwa debil. Tak w zasadzie to współczuje Mattowi, nie dość, ze uzależniony od fajek i gier to jeszcze o Mello, który ma jakąś chorą wizję spełnienia życiowego.
    Niech już nie gadają na odległość, tylko się zmacają.
    Kocham, dumnam, że podołałaś napisaniu rozdziału. Dziś. Bo tak. I w razie jakbyś jednak nie dodała notki na urodziny bloga, to: sto lat, sto lat, niech pisze Kana nam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. fajny tekst, miło się czytało

    Zapraszam na http://owcewgorach.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie się czyta tego typu wpisy. Mam nadzieje że będą pojawiały się kolejne :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozytywne wrażenie sprawia ten blog. Miłe zaskoczenie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawno nie czytało mi się niczego tak dobrze. Muszę przejrzeć twoje poprzednie wpisy i to jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń