Zgarnął do ręki zmiętą paczkę papierosów i uśmiechnął się krzywo, gdy na
ekranie znów pojawił się „error”. „Bez jaj”, mruknął w myślach, czochrając
czerwone włosy domagające się jakiekolwiek szamponu do włosów, najlepiej
przeciw łupieżowego. Ujął w palce jednego papierosa i włożył go sobie do ust,
poprawiając niedbałym ruchem dłoni osuwające się na nosie gogle.
To chyba nie jest twój szczęśliwy
dzień, powiadomiły go czerwone napisy na czarnym ekranie. „No co ty nie
powiesz”, warknął w myślach, studiując kartkę papieru zapełnioną niechlujnym,
mało czytelnym pismem, a tak drobnym, że przez chwilę zastanawiał się, czy aby
nie nadszedł moment, aby zainwestować w lupę. Ale jak ma to zrobić skoro laptop
z dnia na dzień odmówił posłuszeństwa?
— Psiakrew — warknął pod nosem, zaciskając zęby na papierosie, który
najprościej świecie utrudniał mu egzystencje, zabierając sprzed nosa coraz
więcej świeżego powietrza.
Rzucił tęskne spojrzenie w stronę zabrudzonego tonami kurzu okno i zawył
cicho, robiąc jeszcze większy bałagan na głowie.
— Psiakrew — powtórzył, zdając sobie sprawę, że świeże powietrze i
promienie słońca w tym pomieszczeniu nie miały racji bytu. Sam nie był do końca
przekonany ile to już czasu minęło odkąd podziwiał irytując błękit nieba i posuwające
go białe obłoki, niczym stado baranków wielkanocnych i przepychał się przez
tłumy ludzi atakujących skrzyżowanie, próbujących wygrać ze sygnalizacją świetlną.
— Myśl. Myśli. Myśli — pojękiwał, molestując długimi palcami startą
numeracje na klawiaturze, jakby ta czynność miała pomóż w rozmasowaniu szarych
komórek. Przecież nie mógł wyjść z domu i powitać nowy dzień z uśmiechem na
twarzy! Nie robił tego od dawna. Jego świat ograniczał się do małego,
wypełnionego mrokiem pokoju i niewielkiej łazienki, którą pomieszkiwały pająki;
obawiał się, że jakiekolwiek światło mogło go po prostu zniszczyć, narażając aż
za bardzo jego bladą skórę na szkodliwe promienie UV. Nawet wystawiał z kwitkiem kurierów, aby unikać
kontaktów z ludźmi, brzydząc się nimi dwa razy bardziej niż wielonożnymi
współlokatorami, którymi zdążył zarazić schorowaną migreną głową. A teraz, nie
mając komputera, czuł się jak ptak w klatce, nie mogący poruszać
znokautowanymi, schorowanymi przez czas skrzydłami.
— Czyżbyś w końcu coś wymyślił?
Poinformowany przez cichy głosik, wydobywający się z wielkich słuchawek,
przestał uderzać w natarczywie w enter, dla odmiany wbijając pochmurne
spojrzenie w bezczelny monitor. Miał wrażenie, że szczerzy się w jego stronę
zęby jak wariat ocalony wprost z rąk psychiatry, zachęcając do jakieś
schizowanej, nie mającej nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem zabawy. Pozbawiony
piątej klepki, narzucił na uszy słuchawki, wsłuchując się w zimny, wyzbyty
uczuć wyższych śmiech, które sprawił, że po linii jego kręgosłupa powędrował
nieprzyjemny dreszcz nie mający nie wspólnego z dziesięcioma stopniami
szalejącymi w obskurnym, śmierdzącymi naturalnymi substancjami pokoju.
„Idiota, skończony idiota”, pomasował kark pulsujący niesamowitym bólem,
który mógł się narodzić tylko przez nieznośną, dającą się we znaki bezsenność,
„przecież wiesz, że od dawna z tym skończyłem”.
— Grałeś kiedyś w rosyjską ruletkę? — Wypuścił z płuc świszczące
powietrze, wsłuchując się w ten na w poły arogancki, na w poły ironiczny ton
głosu, którego znał aż za dobrze.
— Daruj sobie te kurtuazje — odpowiedział, zanim zdążył przekonać samego
siebie, że nie ma sensu marnować silny na pozbawiony życia monitor, ale
przecież już dawno pozbył się rozumu, wypełniając go papierosami i grami.
— Matt — wzdrygnął słysząc swoje imię, a raczej ksywkę, chociaż to nie
miało żadnego znaczenia, już dawno zapomniał jak się nazywa, spychając swoją
tożsamość pod grube warstwy zapomnienia.
— Powinieneś zapomnieć jak się nazywam — burknął od niechcenia, upijając
łyk mineralnej gazowanej, którą już dawno opuściły bąbelki.
— Matt, spędziłem tyle nocy z zapomnianymi marzeniami i wyblakłymi łzami.
— Cichy, płaczliwy szept zmroził mu krew w żyłach, a co najdziwniejsze, w jego
wyobraźni utworzył się irracjonalny obrazek rodem z anime: niebieskie oczy
roniące łzy kompatybilne z jasną karnacją stęsknioną za dotykiem. Potrzasnął
głowę, starając się od nich uwolnić, na darmo. Wizja zrozpaczonego diabła w
ludzkiej skórze zaczadziła jego głowę, rzeźbiąc w jego serce dwa razy większe
pokłady empatii, którymi nigdy przecież nie był hojnie obdarzony.
— Że co? — wymamrotał głupio, wertując myśli w poszukiwaniu jakiegoś w
miarę sensownego kontrataku, ale nic nie przychodziło mu do głowy, natrafiał na
przerażającą, wyżartą z sumienia i poczucia winy, pochłaniającą go pustkę.
Mając wrażenie, że błądzi w czarnym labiryncie uatrakcyjnionym przez wiele
ślepych zaułków i pułapek, pozbawionym wyjścia, poczuł się jak nie znający
języka turysta w obcym mieście, otoczony obcymi ludźmi.
— Nadal czekam, Matt — zapewnił — czekam na jutro — dodał w
akompaniamencie łamania czekolady — i odliczam dni na palcach.
— O czym ty...? — Reszta jego słów została zakłócona przez nienaturalnie
głośny pisk, igrający skutecznie z jego wrażliwym narządem słuchowym
nadwyrężonym przez ścieżki dźwiękowe z gier.
Raison d' etre, na ekranie znów
zaczęły się pojawiać litery, układające się w słowa nie mające dla Matta
żadnego znaczenia. Uniósł brwi,
rozdziewiczając kolejną dawkę tytoniu, strzelenie okrywającą jego czarne i
zepsute przez rakotwórczą substancje płuca. Chyba już nie był w stanie mówić,
że płuca pełniły rolę chłodni; jego nieszczelne i skonfundowane nadały się
tylko do wymiany. Wpatrywał się beznamiętnie w napis, starając się jakoś
pozbierać szalejące w głowie myśli.
Westchnął bezgłośnie, wystukując na klawiaturze kolejną kombinacje,
mającą na zadanie uchronić jego komputer od ostatecznego zgonu i złamał ręce,
kiedy program ochrony kolejny raz z rzędu dał o sobie znać, ignorując jego
kolejne próby włamania się do systemu.
— Niech to — mruknął, wyrzucając z siebie wiązankę najróżniejszych
przekleństw — jedne były po angielsku, inne po japońsku, a jeszcze inne po
rosyjsku, ale to nie miało znaczenia, każde z nich miało dać upust jego
frustracji, gnieżdżącej się nawet w najdyskretniejszych otchłaniach jego ciała
i umysłu.
Upadł bezwiednie na obrotowe krzesło, wbijając spojrzenie w popękany
sufit, na którym były widoczne przecieki mało szczelnego dachu chroniącego
starą jak świat kamienice przed destrukcyjną mocą deszczu, który nie opuszczał
Miasta „upadłych” Aniołów przez dobre parę dni, maltretując coraz bardziej i
bardziej ulicę miasta, naruszając prywatność mieszkańców, wdzierając się im pod
ubrania, piwnice i samochody, gwałcąc pożądaną ciszę, którą Matt lubił dwa razy
bardziej niż swoją konsolę, w którą mógł się wpatrywać godzinami.
Zaciągnął się papierosem, obserwując awangardowe wzorki dekorujące
powietrze nad jego głową.
— Masz mnie — mruknął pod nosem, wyciągając z szuflady od dawna
nieużywany telefon z przeterminowaną kartą sim, domagającą się aktywacji i
doładowania.
Skonsultował się z małym, rozbitym ekranikiem komórki. Otworzył szeroko oczy, potraktowany przez paraliżującą moc bezwiednej
prawdy, opatulającej jego skórę i kości.
Jak ja uwielbiam ff w których nie wiem o co chodzi ;-;
OdpowiedzUsuńŚwietne to jest, czekam na ciąg dalszy. Miło przeczytać coś fajnego z tym paringiem.
No to tyle w sumie, mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się tak szybko jak ten się pojawił :P
Bez większego sensu, ale nie mam siły na sens.
Jak to nie wiadomo o co chodzi? Chodzi o Matta, zawsze chodzi o Matta. A teraz Matt ma przejścia ze swoją kupą złomu. Znam to, takie przykre. Ale mój złom ze mną nie gada.
OdpowiedzUsuńA Mello to chyba przedawkował czekoladę, albo ma niedobór Matta... albo oba. Takie filozoficzne teksty mu wjechały, ale przynajmniej zmusił Matta do takich wyznań. Kochani dwa debil. Tak w zasadzie to współczuje Mattowi, nie dość, ze uzależniony od fajek i gier to jeszcze o Mello, który ma jakąś chorą wizję spełnienia życiowego.
Niech już nie gadają na odległość, tylko się zmacają.
Kocham, dumnam, że podołałaś napisaniu rozdziału. Dziś. Bo tak. I w razie jakbyś jednak nie dodała notki na urodziny bloga, to: sto lat, sto lat, niech pisze Kana nam :*
fajny tekst, miło się czytało
OdpowiedzUsuńZapraszam na http://owcewgorach.pl/
Świetnie się czyta tego typu wpisy. Mam nadzieje że będą pojawiały się kolejne :)
OdpowiedzUsuńPozytywne wrażenie sprawia ten blog. Miłe zaskoczenie.
OdpowiedzUsuńNiezły wpis, masz talent :)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytało mi się niczego tak dobrze. Muszę przejrzeć twoje poprzednie wpisy i to jak najszybciej.
OdpowiedzUsuń