Różnobarwna
łuna zachodzącego słońca, przebijająca się przez obłoki, sukcesywnie znikała na
horyzoncie, aby ustąpić miejsca surowo urządzonej, wiecznie niezdecydowanej i
niewzruszonej na ludzki ból nocy. Statek, traktowany przez zasoloną wodę,
kołysał się na zmarszczonej tafli, odbijając zniekształcony sierp srebrnego,
niecierpliwego księżyca.
Podciągnął
nogi pod sam podróbek i skrył twarz w dłoniach, tłumiąc cichy szloch. Łzy
dekorujące dwa policzki, kłócące się z jego dziecinnymi piegami, ostro kontrastowały
ze spaczonym entuzjazmem i wiecznym, teraz leżącym w zgliszczach poczuciem
humoru.
— Płaczesz?
Pokręcił
przecząco głową, ignorując ciepły oddech igrający z chłodnym od bryzy karkiem.
— Nigdy nie
byłeś dobrym kłamcą — skomentował, zamykając metr osiemdziesiąt z kawałkiem w
żelaznym uścisku. Ułożył podróbek na jego odsłoniętym barku i westchnął głęboko.
Złapał zębami jeden z czerwonych korali zdobiących jego szyję, wdychając zapach
wystawionej na kontakt ze słońcem skóry.
Ace wzdrygnął
się odrobinę, ocierając placami wilgotne i zaczerwione oczy. Odnosząc
wielokrotnie wrażenie, że emanujące ciepło od ciała Shanksa było wyimaginowane,
nie mógł się przyzwyczaić do jego symulowanej troski, uwydatniającej się tuż po
zapadnięciu zmroku. Wykrzywił usta w imitacji uśmiechu, splatając swoje palce z
większymi i szorstkim odpowiedniczkami imperatora.
— Tak sobie
myślę… — zaczął ostrożnie, nie protestując, gdy usta pirata zaczęły atakować
tatuaż z jego imieniem.
— Hmm…? —
zaciekawił się Akagami, zbyt zaoferowany miękką skórą nastolatka, aby przejąć
się tragedią jego szarych komórek.
— Nadal go
kochasz, prawda? — zapytał za nim ugryzł się w język, przygryzając wargę. Jego
twarz, zazwyczaj wyrażająca same pokłady radości, teraz prezentowała się jak
maltretowana deszczem, pusta ulica wielkiego miasta, która zazwyczaj krzyczy
życiem.
Shanks odklejając
spragnione bliskości drugiego człowieka wargi, wyprostował się jak struna,
ignorując nieznośny protest nadwyrężonych stawów. Odmalowująca się na jego
twarzy ni to nuta rozbawienia, ni to gniewu nie była w stanie utożsamić jego
uczuć z konkretnym kształtem. Odkrzyknął, lustrując uważnie plecy pociechy
swojego największego autorytetu.
— Guptas z
ciebie — mruknął przyjemnym dla ucha, posiadającym kojące właściwości sopranem
udekorowanym w charakterystyczną chrypkę. Kreśląc na umięśnionym przedramieniu
przedstawienia nowej generacji niezgrabny, niewidzialny szlaczek, przymrużył
oczy, wsłuchując się w cichy, rytmiczny oddech chłopaka, który po chwili
przeobraził się w niewyregulowany dech maratończyka.
— Nie rań
mojej wrażliwości — zarzucił, zaciskając dłonie w pięść.
— Ace —
zaśmiał się cichutko, załamując tętniące w powietrzu napięcie — nie traktuje
cię jak zamiennika — zapewnił, zastanawiając się ile już razy prowadzili tą
samą bezproduktywną rozmowę, wywierając na siebie nacisk.
Portgas zrobił
naburmuszoną minę na widok szalejących w jego oczach wesołych ogników. Założył
ręce na piersi i odwrócił głowę w inną stronę, demonstrując focha.
— Nabijasz się
ze mnie. Znów — powiedział z wyrzutem, wbijając spojrzenie w samotną mewę
skubiącą sfatygowaną banderę.
— Załóż coś na
ciebie — podsunął spokojnie acz stanowczo Shanks, dźwigając się na dłoniach.
Nie przejmując się drzazgą wbitą w palec, przegonił skrzeczącą mewę złowrogim
spojrzeniem.
— Chyba ktoś
tu nie docenia mojej…
— Twoja
zajebistości akurat nie ma tu wiele do powiedzenia — wpadł mu w słowo,
zdejmując czarny, długi płaszcz. Zarzucił go na nagie, zarumienione od słońca
ramiona i westchnął głęboko. „Ładnemu we wszystkim ładnie”, mruknął, okręcając
się na pięcie. Z pół nagim Ace’m ciężko było iść na jakikolwiek kompromis. Jego
zwalająca z nóg atrakcyjność i dobrze wyposażona sylwetka odbiera dech w piersi
za każdym razem, gdy się odezwał.
— Shanks. — Czując
oplatające go w pasie ramiona, znieruchomiał. — Teraz to już nie możesz na mnie
patrzyć, prawda? — zapytał, zbierając w sobie całą odwagę. — Stąd ta noc, stąd
bez światła, stąd ciągle po omacku — wyliczał, klnąc na swój nieposkromiony
przez nikogo język.
— Na miłością
morza, Ace, jesteś jak baba — stwierdził, drapiąc się po kilkudniowym zaroście.
— Ciągle tylko zapewnia, deklaracje i… co jeszcze? — fuknął, gubiąc wątek. — Weź
ty mi lepiej kark rozmasuj — dodał z przekory — coś mi w nim strzyknęło, gdy się
wczoraj na nim uwiesiłeś i szalenie daje o sobie znać.
— Tu dobrze? —
zapytał, atakując zgrabnymi paluchami wysuszoną od ostrych promieni skórę.
— Ta… ach…
bardzo dobrze — mruknął, mrużąc oczy. — Auć, to bolało — poskarżył się, gdy
właściciel zajmujących pośladek z premedytacją wbił palce w jego wymarłe od
starości ciało.
— Nie udawaj
kaleki — upomniał go niecierpliwe Ace, tupiąc nóżką, aby pokreślić swoją
niekończącą się irytacje — i nie zmieniaj zręcznie tematu — dodał, zwalniając
rozsypane przez doświadczenie ciało z objęcia.
— Ace… — Obrócił
się w jego stronę w oka mgnieniu i zniewolił jego ramiona silnym uściskiem,
coby nie dać mu możliwości szybkiej i bezbolesnej ewakuacji, a Portgas był
mistrzem ratowania własnego tyłka przed trudnymi tematami, mimo że na okrągło
je poruszał, nie dbając o stan emocjonalny drugiej strony. — Znów ryczysz.
— Wcale…
— …tak —
sprostował za niego Akagami, kładąc na wykrzywionych w butnym grymasie ustach
wskazujący palec. — Masz racje, kocham go — wyszeptał wprost w jego rozchylone
usta — ale…
Ace wyszarpał się spod wpływu jego dłoni,
robiąc wszystko, aby powstrzymać chcące ujrzeć światło dzienne łzy.
— Chyba już
pójdę — odparł, nawet nie szukając kłamliwych argumentów na niespodziewaną
zmianę swoich nocnych upodobań. A przecież zawsze miał przygotowany arsenał
krzywych usprawiedliwień na taką sytuację — czy to nocna warta, czy to jakaś
niebezpieczna, niecierpiąca zwłoki misja, czy… ale żadne kłamstwo nie chciało
wyswobodzić się z jego gardła, kopiąc go boleśnie w rzadko dające o sobie znać
wyrzuty sumienia.
— Nie żeby
coś, ale w tej waszej rodzinnie to sami tacy narwańcy?! — krzyknął za nim
imperator, wypuszczając z płuc świszczące powietrze.
— Nie twój
interes — odburknął Ace, rzucając pod nogi Akagamiemu płaszcz. — Upierz go
lepiej za nim zabawisz się w dżentelmena.
— Hahah —
zaśmiał się — dobry joke — pochwalił — ale myślałem, że lubisz naturalny
zapach, wiesz te twoje…
PLASK.
Ace, kierowany
wrzącym w jego żyłach impulsem, sapał głośno trzymając na wysokości twarzy
mężczyzny zaczerwienioną od siły uderzenia rękę.
— Auuuć —
zawył, machając zamaszyście opętaną
przez ból dłonią, jakby chcąc spowodować, żeby wyparował. — Zawsze chciałem to zrobić, ale nie sądziłem,
że… jesu, to boli jak cholera.
— Wyrażaj się.
— Shanks zaśmiał się na widok jego głupiej miny. — I dajże mi w końcu dokończyć
— wyrzucił z siebie. — Nawet nie wiesz, ile kosztuje mnie to…
— Nie
potrzebuję wyznań, deklaracji i obietnic, i w ogóle nie potrzebuje pustych słów
— zawyrokował Portgas. — Powiedz mi tylko dlaczego musimy, do jasnej anielki,
seksić w egipskich ciemnościach?
— Nie mów, że
boisz się ciemności — powiedział z wyraźnym rozbawieniem Shanks, zauważając na twarzy
kapelusznika ledwo widoczne zaczerwienienie i zakłopotanie.
—
Jasięniczegonieboję — wybełkotał niezrozumiale pod nosem, kontemplując swoje
buty, których na dobrą sprawę nawet nie widział. — Ale to nawet nie jest romantyczne!
— To czego
beczałeś? — zapytał czerwonowłosy, unosząc z rozbawieniem brwi. — Pomyśl nad
zmianą zawodu, bo kłamanie ci w ząb nie wychodzi — rzekł złośliwie,
przybliżając się do kochanka na wyciągnięcie ręki. Odgarnął ze spoconego czoła
nieposłuszne, zabłąkane kosmyki, zaplątując palce w czarnych włosach.
— B-bo… —
zająkał się — … bo opłakiwałem twoją głupotę — podsunął refleksyjnie, wysuwając
mu wyzywające spojrzenie. — I wychodzi, tylko ty nie doceniasz mojego zmysłu
artystycznego — zapewnił.
— Zwłaszcza
jak jestem w tobie i wzniecasz ogień, tak? — zapytał, nie mogąc powstrzymać
rozbawienia. Seks z Ace’m miał jedną, poważną usterkę; żywa pochodnia bliska
spełnieniu stanowiła nie tylko zagrożenie dla jego partnera, ale i osób oraz
przedmiotów w jego najbliższym otoczeniu.
— Ogień
naszych uczuć — pozwolił sobie na wyszukaną metaforę — i powinieneś być mi wdzięczny, że rozświetlam
nam życie. — „Bo w życiu byś nie trafił”, dodał złośliwie w myślach,
wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu.
— Puściłeś z
dymem dwa statki — przypomniał mu cierpliwie.
— Jeden —
sprostował spokojnie.
— Dwa —
przystawał przy swoim.
— Kłamiesz i
to bardzo brzydko — wypomniał.
— Dwa.
— Jeden.
— Dwa.
— Dwa minus jeden.
— Jeden.
— A widzisz? —
Zaśmiał Portgas z uśmiechem zwycięscy czającym się w kącikach ust. — Ma się ten
dar przekonywania, ha — odparł z tryumfem, eksponując swoje kulawe wdzięki w
srebrzystej, ledwo oświetlającej jego sylwetkę poświacie.
— Po prostu
nie mam zamiaru się kłócić, skoro możemy robić inne rzeczy.
— Inne nie
znaczy lepsze. — Puścił do niego perskie oko. — Ale, nie bój nic, myślę, że to
dopiero początek — zapewnił, uśmiechając się łobuzersko.
— Twoje
niemyślenie jest koszmarne — podsunął Akagami, czochrając z roztargnieniem jego
przydługą czuprynę. — A myślenie to już w ogóle jakaś porażka — stwierdził, muskając
jego czoło. — Kiedyś doprowadzi świat do klęski, zobaczysz.
— Przyjmę to
jako komplement.
Nosiciel woli
D wyszczerzył się, składając na pirackich wargach łakomy pocałunek.
— To nie miał
być… A zresztą — machnął na to ręką, jakby odganiał upierdliwego robaka — ty
zawsze interpretujesz wszystko po swojemu — skomplementował, wzruszając
ramionami.
— I za to mnie
kochasz — zapewnił Ace.
— Och —
westchnął głęboko — naprawdę nie wiem co w tobie widzę — stwierdził, traktując
jego szyję krwistoczerwoną malinką.
— Czysty,
chodzący seks? — zaproponował bez cienia zwątpienia Ace, bardziej stwierdzając
niż pytając, owijając na place czerwony, skołtuniony kosmyk.
— Mam coś na
twarzy? — zapytał skonsternowany Shanks, gdy Portgas ani nie myślał oderwać od jego policzków szelmowskiego uśmieszku.
— Ano, masz.
Piętno mojej miłości — odpowiedział bez wahania, kreśląc palcem czerwoną smugę
rozkwitłą na jego policzku.
Zamiennik czy
nie — to nie miało żadnego znaczenia.
Żył tak, aby
niczego nie żałować.
_____________
Dzień Dziecka
powinno spędzać się w towarzystwie dzieci. I co z tego, że te dzieci mają po
kilkanaście lat i są raczej dużymi dziećmi :D
Ace typowo jak dziecko xD Nawet statki pali nierozważnie xD Zastanawia mnie kogo wcześniej kochał Shanks, że Płomienny tak się rzucał na początku. Ale ładnie udobruchał Portugasa skoro tak się skończyło, jak się skończyło:) Oni oboje są zajebiści.
OdpowiedzUsuńKocham Ace'a, jemu nie oprze się nawet Shanks. Lub właśnie szczególnie Shanks, on ma zapędy pedofilskie^^
OdpowiedzUsuńAce jest uroczy i na pewno nie robi za żaden zamiennik, ja to wiem. Shanksu się tylko z nim droczy, bo lubi patrzeć, jak piegowaty się focha. Seks na zgodę zawsze spoko. A ogień miłości Portgasa na pewno spalił więcej niż tylk dwa statki, tylko w tych ostrzejszych uniesieniach Shanks też tracił przytomność. Swoją drogą tylko on może jechać na hardcorze na seksy z Acem, wszyscy inni by wymiękli, no jeszcze Luffy.... ale trójkąty to idealna sprawa.
Shanks so romantic oddaje swój płaszcz, to na pewno nie dlatego, ze nie może się skupić przy gołym Ace, kłamiesz Kanuś. jestem przekonana, że to jego dobre serce i dbał by Ace się nie przeziebił. Wtedy ból głowy i nici z seksu. Smutaśne.
"dobry joke" w ustach Shanksa, tak mnie to rozwaliło, że wyłam ze śmiechu zdecydowanie zbyt długo :D
Nie można Ci nie przyznać racji. Dwa młe dzieciaki. Sekszące się za plecami rodziców. Dwa małe dzieciaki, które jakby chciały rozwaliłyby cały Nowy Świat, ale to się wytnie.
EJ WIDZĘ ASANOYA NA ARCIE, KIEDY JAKIS FANFICZEK Z NIMI HM HM H HM HMH HMH ?
OdpowiedzUsuń/jestem zjebem
/lubie pornosy z hq