„Niekiedy budziłem się o drugiej, trzeciej w nocy i nie mogłem zasnąć. Wstawałem z łóżka, szedłem do kuchni i nalewałem sobie whisky. Ze szklaneczką w ręku wpatrywałem się w ciemny cmentarz po drugiej stronie ulicy i światła samochodów na drodze. Chwile łączące noc z dniem były długie i mroczne. Gdybym mógł zapłakać, byłoby mi lżej. Nad czym jednak płakać? Za kim? Byłem zbyt skupiony na sobie, by opłakiwać innych. Zbyt stary, by opłakiwać samego siebie.” — Murakami Haruki
Delikatny
wiatr bez końca kołysał gałęziami pobliskich drzew, strzepując z nich
różowiutkie płatki wiśni. Trawa, skąpana w delikatnych kroplach porannej rosy,
mieniła się kolorowymi refleksami, odbijającymi się od wiosennych promieni
słońca przebijających się nieśmiało przez kłębiący się na niebie parawan chmur.
Powolutku wyłaniał się z ciemności nowy brzask, aktywujący w serach mieszkańców
Okinawy nowe perspektywy na uciekające w pośpiechu dni.
Furuya Satoru
uśmiechnął się mimowolnie pod nosem, wzdychając do ust rześkiego, morskiego
powietrza. Cóż za dzień! Wymarzony, aby złapać za rower i śmigać po określonej
trasie, czuć chłodny wiatr na rozgrzanych policzkach i walczyć o dopływ
powietrza.
Omiótł
wzrokiem śpiącego senpaia i westchnął cichutko, naciągając na jego
roznegliżowane ciało kołdrę. Minęło
dwa lat i dziesięć miesięcy odkąd zdecydowali się być razem i nadal nie widział
na czym stoi. Miyuki despotycznym wręcz tonem oświadczył, że nie jest gotowy na
żadne deklaracje, utwierdzając bruneta w przekonaniu, że nie potrzebują żadnych
obietnic, aby ze sobą sypiać. A Furuya odnosił ważenie, że z dnia na dzień jest
coraz gorzej i czuł irracjonalny lęk, że jeśli nadal będzie to trwać, wiara w
ich związek popchnie go na same dno, bez możliwości złapania się koła
ratunkowego, utrzymującego Satoru przy uczuciu, które nadal tliło się w jego
sercu.
Uśmiechnął się
krzywo, gdy Kazuya, podpierając się na łokciach, powiódł nieprzytomnym
spojrzeniem po twarzy swojego nie-kochanka wychodzącego z siebie. Z jego ust
nie padło żadne słowo. Żadne „dzień dobry” czy nawet głupie „przepraszam”,
które był mu winny, za to, że zniknął bez słowa i nie dawał znaku życia przez
okrągłe dwa dni. Jak gdyby nigdy nic znalazł po omacku kwadratowe okulary i
założył je na nos. Przez jego twarz przeszedł gorzki grymas, gdy kac obdarował
go niesamowitym bólem głowy. Wyglądał gorzej niż źle. Blada cera, gdzie nie
gdzie naznaczona delikatnymi krostami, wynikiem zbyt długiego przesiadywania na
słońcu, siwe wory pod oczami, świadczące o tym, że nie smakował solidnego snu
od przeszło kilku tygodniu, popękane usta, spragnione wilgoci. Obraz dopełniały
posklejane przez tłuszcz włosy i niegdyś dobrze wyposażone ciało, teraz
wychudzone i wiotkie, sprawiające, że każda bluza czy koszulka wisiała na nim jak
na wieszaku.
— Która jest?
— zapytał, mrużący oczy zaatakowane przez budzące się do życia słońca. Zrobił
daszek z ręki i skrzyżował orzechowe oczy z ciemnymi oczami swojego partnera,
patrzącego na niego z nadzwyczajnym politowaniem.
— W pół do
szóstej — poinformował zmęczonym głosem Satoru, rzucając w jego stronę o dwa
numery za dużą podkoszulkę; była
przesiąknięta tym samym intensywnym zapachem — ostrymi, męskimi perfumami,
którymi posługiwał się młodszy mężczyzna.
— A więc
możemy jeszcze chwile pospać — stwierdził refleksyjnie Kazuya, ziewając
potężnie.
— Śpisz już
prawie DWADZIEŚCIA godzin — odparł z wyrzutem Satoru dając nacisk na czwarte
słowo.
Ich drapieżne
spojrzenia znów się spotkały, ale Kazuya szybko spuścił wzrok, unikając
spotkania z czarnymi oczami Satoru; nie potrafił wpatrywać się w nie godzinami
tak jak kiedyś. Nabrał nieodpartego wrażenie, że napotka w nich tylko pustkę,
która natarczywie na niego napierała, nie potrafiąc dać ujścia jego emocjom.
Opadł
na łóżko, nie przejmując się swoim kohaiem. Wbił spojrzenie w plamy na białym
suficie i mruknął przeciągle, poprawiając leniwym ruchem ręki przekrzywione
okulary na nosie. Czuł się tak jakby chciał na siłę stać się kimś innym, jakby
chciał znaleźć nowe życie, wdrążyć w siebie nową osobowość. Ale koniec końców,
gdy to poczucie się nasilało i chciał je zrealizować, na trafiał na ślepy
zaułek i znów wracał na dawną ścieżkę. Poczucie, że jest niekompletną osobą
wypełniało go kawałek po kawałku; nękała go potrzeba, której nie potrafił
zaspokoić, przeszkoda, której nie potrafił pokonać. Gdziekolwiek by nie
poszedł, cokolwiek by nie zrobił te uczucie tylko się wzmacniało, ale nigdy nie
znikało. A Satoru w jakiś magiczny, niewyjaśniony sposób nakreślał w jego życie
niewyraźne nową ścieżkę, która napawała Miyukiego przeróżnymi uczuciami:
absurdalnym lękiem, słomianym zapałem, niewyjaśnionym uskrzydlaniem i ulotnym
poczuciem szczęścia. Nigdy w życiu nie wypełniały go aż takie anomalie, których
nie potrafił ustabilizować i uformować w znajomy kształt. A jego myśli w niczym
nie pomagały, zataczając niefortunne kółko. Nie miał bladego pojęcia, gdzie
pojawiała się jego asertywność i silne poczucie własnej wartości, egoizm
również wyparował, pozostawiając po sobie tylko nieznane przez niego dotąd
uczucie. Coraz bardziej się zatracał, pogrążał się w czymś, czemu nie mógł
sprostać.
Na miłością
boską! Jaką on miał czasem ochotę powiedzieć Satoru o wszystkim, co w nim
siedziało, wyrzucić z siebie nawet to, że chyba jego osobę najlepiej definiuje
ta niewytłumaczalna pustka gnieżdżąca się w jego sercu od lat, zwierzyć się ze
wszystkiego, nawet tego, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go do Kuromochiego
i to najprawdopodobniej dlatego, że Furuya ciągle zapełniała jego myśli. Ale
kończyło się tylko na chęciach i szukaniu kolejnych wymówek. Nie był w stanie
wyrzucić wszystkiego, co leżało mu na wątrobie; nawet tworzenie pięknych
kłamstw, które oplątywało nieświadome ciało chłopaka, były lepsze niż
„spowiedź” i całkowite przyznanie się do winy. A to nawet nie były wyrzuty
sumienia. To potrzeba, aby podzielić się z sekretem, który w każdym momencie
mógł wyjść na światło dzienne i zastawić ich z nieprzyjemną rzeczywistością; po
prostu mierzył się z świadomością tego, że Satoru powinien wiedzieć o tym, że
nie zawiera całą powierzchnie jego serca, że jakiś odłamek przestał dla niego
bić. Szaleństwo, czyste szaleństwo. Uczuciowe kalectwo. Przecież niczego nigdy
nie deklarował, powinien odejść bez słów, nie wywołując wokół swojej osoby
jeszcze większej burzy.
— Masz kogoś,
prawda? — Z rozmyślań rozbudził go pełny napięcia głos Furuyi, który siedział w
nogach, zaciskając mocno dłoń na pościeli.
— Mam —
przyznał bez jakikolwiek skruchy.
— I co teraz?
— wypalił Satoru, nie strojąc mu żadnych wyrzutów. Kazuya nawet nie wyłapał w
jego głosie smutku. Nic a nic. Ot, zwykłe pytanie, które można usłyszeć o
każdej porze dnia i nocy. — Zostawisz
mnie, tak?
— Nie wiem —
wyznał szczerze, wzruszając ramionami. „Nie wiem” doskonale oddawało stan jego
umysłu. Nie potrafił się określić. Pochłonął go jakiś niewytłumaczalny niebyt.
Miał wrażenie, że wrócił nagle po 10letniej podróży i zastał nieswój dom, a
jakiś obcy, bez mebli, bez dawanych współlokatorów, zakurzony, zamieszkany
przez wielkie pająki; czuł się tak wyobcowany, że aż trudno mu było nabrać
powietrza do płuc. Jakby ktoś nagle kazał mu posługiwać się językiem, z którym
nigdy nie miał styczności. Nie mógł się przełamać i bez ogródek powiedzieć „bo
wiesz, sypiam jeszcze z Youichim i nie potrafię się zdecydować, którego z was
wolę”. Nie poznawał się; szczerość, stanowiąca jego główny atut, przestała
istnieć, zniknęła bezpowrotnie, tonąc w marzeniach o rozwianiu kariery
baseballisty, kiedy dołapała go kontuzja — pieprzona arytmia serca, gwóźdź do
trumny jego źródła tożsamości.
— Skoro nie wiesz, powinieneś się zdecydować —
oświadczył po chwili Furuya, wprowadzając w ruch sprężyny, skrzypiące w bardzo
charakterystyczny sposób. — Akurat dla mnie to bardzo ważne — dodał, wychodząc
z pomieszczenia.
Miyuki
wpatrywał się przez chwilę w miejsce, w którym zniknął i westchnął głęboko.
Żeby to jeszcze było takie proste.
— Jutro,
odpowiem ci jutro, dobrze?! — krzyknął za nim, gdy jego nos wypełnił się
zapachem porannej kawy.
Milczenie
potraktował jako umowną zgodę.
Tym akcentem
zaczynam nowe, trochę dłuższe opowiadanie, moje pierwsze wieloczęściowe z
fandomu Diamond no Ace. Trochę dawno
mnie nie było. Muszę przyznać, że urlopowałam przednio. Piegu, chciałabym, abyś
potraktowała to „coś” jak kops w tyłek, bo tak bardzo chcę, żebyś też ruszyła,
serio ;)
Jako wyrazy
rekompensaty za tak długie czekanie, przyjmijcie ode mnie dj również DnA, który
także jest o FuruMiyu, tsa, chyba w końcu wybrałam mój ulubionych pairing z tej
serii, takie też jest hasło ;)
Miłej lektury
;)
Do widzenia, smutku
Autor: HEARTBERAKMAN
Tłumaczenie angielskie: Teio
Raw: Nachi
Tłumaczenie polskie: Kanako
Korekta: Kanako
Edycja: Kanako
Ograniczenie wiekowe: +13
Gatunek: shounen-ai
Para: Furuya Satoru x Miyuki Kazuya
download
jakie jest hasło do dj?
OdpowiedzUsuńnazwa pairingu ;)
Usuńdziękuję ^^
Usuń