3 kwietnia 2014

Wpół do szóstej


„Niekiedy budziłem się o dru­giej, trze­ciej w no­cy i nie mogłem zasnąć. Wsta­wałem z łóżka, szedłem do kuchni i na­lewałem so­bie whis­ky. Ze szkla­neczką w ręku wpat­ry­wałem się w ciem­ny cmen­tarz po dru­giej stro­nie uli­cy i światła sa­mochodów na drodze. Chwi­le łączące noc z dniem były długie i mroczne. Gdy­bym mógł zapłakać, byłoby mi lżej. Nad czym jed­nak płakać? Za kim? Byłem zbyt sku­piony na so­bie, by opłaki­wać in­nych. Zbyt sta­ry, by opłaki­wać sa­mego siebie.” — Murakami Haruki


Delikatny wiatr bez końca kołysał gałęziami pobliskich drzew, strzepując z nich różowiutkie płatki wiśni. Trawa, skąpana w delikatnych kroplach porannej rosy, mieniła się kolorowymi refleksami, odbijającymi się od wiosennych promieni słońca przebijających się nieśmiało przez kłębiący się na niebie parawan chmur. Powolutku wyłaniał się z ciemności nowy brzask, aktywujący w serach mieszkańców Okinawy nowe perspektywy na uciekające w pośpiechu dni.
Furuya Satoru uśmiechnął się mimowolnie pod nosem, wzdychając do ust rześkiego, morskiego powietrza. Cóż za dzień! Wymarzony, aby złapać za rower i śmigać po określonej trasie, czuć chłodny wiatr na rozgrzanych policzkach i walczyć o dopływ powietrza.
Omiótł wzrokiem śpiącego senpaia i westchnął cichutko, naciągając na jego roznegliżowane ciało kołdrę. Minęło dwa lat i dziesięć miesięcy odkąd zdecydowali się być razem i nadal nie widział na czym stoi. Miyuki despotycznym wręcz tonem oświadczył, że nie jest gotowy na żadne deklaracje, utwierdzając bruneta w przekonaniu, że nie potrzebują żadnych obietnic, aby ze sobą sypiać. A Furuya odnosił ważenie, że z dnia na dzień jest coraz gorzej i czuł irracjonalny lęk, że jeśli nadal będzie to trwać, wiara w ich związek popchnie go na same dno, bez możliwości złapania się koła ratunkowego, utrzymującego Satoru przy uczuciu, które nadal tliło się w jego sercu.
Uśmiechnął się krzywo, gdy Kazuya, podpierając się na łokciach, powiódł nieprzytomnym spojrzeniem po twarzy swojego nie-kochanka wychodzącego z siebie. Z jego ust nie padło żadne słowo. Żadne „dzień dobry” czy nawet głupie „przepraszam”, które był mu winny, za to, że zniknął bez słowa i nie dawał znaku życia przez okrągłe dwa dni. Jak gdyby nigdy nic znalazł po omacku kwadratowe okulary i założył je na nos. Przez jego twarz przeszedł gorzki grymas, gdy kac obdarował go niesamowitym bólem głowy. Wyglądał gorzej niż źle. Blada cera, gdzie nie gdzie naznaczona delikatnymi krostami, wynikiem zbyt długiego przesiadywania na słońcu, siwe wory pod oczami, świadczące o tym, że nie smakował solidnego snu od przeszło kilku tygodniu, popękane usta, spragnione wilgoci. Obraz dopełniały posklejane przez tłuszcz włosy i niegdyś dobrze wyposażone ciało, teraz wychudzone i wiotkie, sprawiające, że każda bluza czy koszulka wisiała na nim jak na wieszaku.
— Która jest? — zapytał, mrużący oczy zaatakowane przez budzące się do życia słońca. Zrobił daszek z ręki i skrzyżował orzechowe oczy z ciemnymi oczami swojego partnera, patrzącego na niego z nadzwyczajnym politowaniem.
— W pół do szóstej — poinformował zmęczonym głosem Satoru, rzucając w jego stronę o dwa numery za dużą podkoszulkę;  była przesiąknięta tym samym intensywnym zapachem — ostrymi, męskimi perfumami, którymi posługiwał się młodszy mężczyzna.
— A więc możemy jeszcze chwile pospać — stwierdził refleksyjnie Kazuya, ziewając potężnie.
— Śpisz już prawie DWADZIEŚCIA godzin — odparł z wyrzutem Satoru dając nacisk na czwarte słowo.
Ich drapieżne spojrzenia znów się spotkały, ale Kazuya szybko spuścił wzrok, unikając spotkania z czarnymi oczami Satoru; nie potrafił wpatrywać się w nie godzinami tak jak kiedyś. Nabrał nieodpartego wrażenie, że napotka w nich tylko pustkę, która natarczywie na niego napierała, nie potrafiąc dać ujścia jego emocjom.
Opadł na łóżko, nie przejmując się swoim kohaiem. Wbił spojrzenie w plamy na białym suficie i mruknął przeciągle, poprawiając leniwym ruchem ręki przekrzywione okulary na nosie. Czuł się tak jakby chciał na siłę stać się kimś innym, jakby chciał znaleźć nowe życie, wdrążyć w siebie nową osobowość. Ale koniec końców, gdy to poczucie się nasilało i chciał je zrealizować, na trafiał na ślepy zaułek i znów wracał na dawną ścieżkę. Poczucie, że jest niekompletną osobą wypełniało go kawałek po kawałku; nękała go potrzeba, której nie potrafił zaspokoić, przeszkoda, której nie potrafił pokonać. Gdziekolwiek by nie poszedł, cokolwiek by nie zrobił te uczucie tylko się wzmacniało, ale nigdy nie znikało. A Satoru w jakiś magiczny, niewyjaśniony sposób nakreślał w jego życie niewyraźne nową ścieżkę, która napawała Miyukiego przeróżnymi uczuciami: absurdalnym lękiem, słomianym zapałem, niewyjaśnionym uskrzydlaniem i ulotnym poczuciem szczęścia. Nigdy w życiu nie wypełniały go aż takie anomalie, których nie potrafił ustabilizować i uformować w znajomy kształt. A jego myśli w niczym nie pomagały, zataczając niefortunne kółko. Nie miał bladego pojęcia, gdzie pojawiała się jego asertywność i silne poczucie własnej wartości, egoizm również wyparował, pozostawiając po sobie tylko nieznane przez niego dotąd uczucie. Coraz bardziej się zatracał, pogrążał się w czymś, czemu nie mógł sprostać.
Na miłością boską! Jaką on miał czasem ochotę powiedzieć Satoru o wszystkim, co w nim siedziało, wyrzucić z siebie nawet to, że chyba jego osobę najlepiej definiuje ta niewytłumaczalna pustka gnieżdżąca się w jego sercu od lat, zwierzyć się ze wszystkiego, nawet tego, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go do Kuromochiego i to najprawdopodobniej dlatego, że Furuya ciągle zapełniała jego myśli. Ale kończyło się tylko na chęciach i szukaniu kolejnych wymówek. Nie był w stanie wyrzucić wszystkiego, co leżało mu na wątrobie; nawet tworzenie pięknych kłamstw, które oplątywało nieświadome ciało chłopaka, były lepsze niż „spowiedź” i całkowite przyznanie się do winy. A to nawet nie były wyrzuty sumienia. To potrzeba, aby podzielić się z sekretem, który w każdym momencie mógł wyjść na światło dzienne i zastawić ich z nieprzyjemną rzeczywistością; po prostu mierzył się z świadomością tego, że Satoru powinien wiedzieć o tym, że nie zawiera całą powierzchnie jego serca, że jakiś odłamek przestał dla niego bić. Szaleństwo, czyste szaleństwo. Uczuciowe kalectwo. Przecież niczego nigdy nie deklarował, powinien odejść bez słów, nie wywołując wokół swojej osoby jeszcze większej burzy.
— Masz kogoś, prawda? — Z rozmyślań rozbudził go pełny napięcia głos Furuyi, który siedział w nogach, zaciskając mocno dłoń na pościeli.
— Mam — przyznał bez jakikolwiek skruchy.
— I co teraz? — wypalił Satoru, nie strojąc mu żadnych wyrzutów. Kazuya nawet nie wyłapał w jego głosie smutku. Nic a nic. Ot, zwykłe pytanie, które można usłyszeć o każdej porze dnia i nocy.  — Zostawisz mnie, tak?
— Nie wiem — wyznał szczerze, wzruszając ramionami. „Nie wiem” doskonale oddawało stan jego umysłu. Nie potrafił się określić. Pochłonął go jakiś niewytłumaczalny niebyt. Miał wrażenie, że wrócił nagle po 10letniej podróży i zastał nieswój dom, a jakiś obcy, bez mebli, bez dawanych współlokatorów, zakurzony, zamieszkany przez wielkie pająki; czuł się tak wyobcowany, że aż trudno mu było nabrać powietrza do płuc. Jakby ktoś nagle kazał mu posługiwać się językiem, z którym nigdy nie miał styczności. Nie mógł się przełamać i bez ogródek powiedzieć „bo wiesz, sypiam jeszcze z Youichim i nie potrafię się zdecydować, którego z was wolę”. Nie poznawał się; szczerość, stanowiąca jego główny atut, przestała istnieć, zniknęła bezpowrotnie, tonąc w marzeniach o rozwianiu kariery baseballisty, kiedy dołapała go kontuzja — pieprzona arytmia serca, gwóźdź do trumny jego źródła tożsamości.
  Skoro nie wiesz, powinieneś się zdecydować — oświadczył po chwili Furuya, wprowadzając w ruch sprężyny, skrzypiące w bardzo charakterystyczny sposób. — Akurat dla mnie to bardzo ważne — dodał, wychodząc z pomieszczenia.
Miyuki wpatrywał się przez chwilę w miejsce, w którym zniknął i westchnął głęboko. Żeby to jeszcze było takie proste.
— Jutro, odpowiem ci jutro, dobrze?! — krzyknął za nim, gdy jego nos wypełnił się zapachem porannej kawy.
Milczenie potraktował jako umowną zgodę.



Tym akcentem zaczynam nowe, trochę dłuższe opowiadanie, moje pierwsze wieloczęściowe z fandomu Diamond no Ace. Trochę dawno mnie nie było. Muszę przyznać, że urlopowałam przednio. Piegu, chciałabym, abyś potraktowała to „coś” jak kops w tyłek, bo tak bardzo chcę, żebyś też ruszyła, serio ;)
Jako wyrazy rekompensaty za tak długie czekanie, przyjmijcie ode mnie dj również DnA, który także jest o FuruMiyu, tsa, chyba w końcu wybrałam mój ulubionych pairing z tej serii, takie też jest hasło ;)
Miłej lektury ;)



Do widzenia, smutku
Autor: HEARTBERAKMAN
Tłumaczenie angielskie: Teio
Raw: Nachi
Tłumaczenie polskie: Kanako
Korekta: Kanako
Edycja: Kanako
Ograniczenie wiekowe: +13
Gatunek: shounen-ai
Para: Furuya Satoru x Miyuki Kazuya 
download


3 komentarze: