Wysiadając
niepośpiesznie z samochodu, Matt westchnął głęboko, unosząc dłonie w poddańczym
geście. „Będę tęsknić”, mruknął w myślach, gdy przypomniał sobie, że jego cenne
auto przeżyło spotkanie trzeciego stopnia z ceglanym murem. Żałował
niesamowicie, że nie skorzystał z usług mechanika, chociaż dobrze wiedział, że
silnik był już na wymarciu i powinien go dawno wymienić. Brak funduszy robiło
jednak swoje.
Uniósł
kącik ust do góry, lustrując dokładniej sylwetkę mężczyzny, którego pożądał tak
strasznie w swoim życiu, jak brak papierosów, dokuczający mu od czasu do czasu,
gdy uwierające lenistwo i nowa gra video nie pozwalała Mattowi na wycieczkę do
całodobowego po kolejną paczkę nałogu.
— Jakieś życzenia? — zaciekawił się, sięgając do kieszeni kamizelki,
która była prawie tak samo szczelna jak okna w jego prywatnym świecie. Aż
wzdrygnął się, gdy poczuł na karku chłodny, porywisty wiatr, towarzyszący
mieszkańcom Los Angeles od tygodni. Wyciągnął połamanego papierosa i westchnął
głęboko, obracając go między palcami.
—
Tak — zdecydował po chwili drugi przedstawiciel płci brzydkiej, zaciskając
jeszcze bardziej palce na pistolecie, że aż knykcie mu pobielały. Matt
szacował, że kaliber broni był wystarczający, aby przebić jego serce na wylot i
zmusić go do śmierci.
—
Świetnie — skomentował, opierając się niedbale o maskę volvo, które nie było
już zdolne do użytku i w końcu włożył sobie papierosa między wargi, zamykając
oczy, gdy zbawczy dym wypełnił jego płuca.
Nigdy
nie przyznałby tego przed nikim, zwłaszcza przed swoim serdecznym przyjacielem,
ale wiedział, że każda dawka tytoniu była kolejnym gwoździem do trumny. W
ramach reanimacji powinien rzucić palenie i w końcu przyjąć pomoc zaoferowaną
przez lekarza, z którym odbył szeroką konsultację na temat swojego
pogarszającego się stanu zdrowia, ale nie darzył tego pomysłu zbyt wielkim
entuzjazmem.
Miał
coraz mniej czasu, zdawał sobie z tego doskonale sprawę, dlatego zamknął oczy,
aby chociaż na chwilę asekurować się swoją deską ratunku i wyeliminować ze
swojej głowy wszystkie oznaki sprzeciwu.
—
Dlaczego po prostu nie zejdziesz mi z oczu? — Pytanie mężczyzny powstrzymało
galop niefortunnych myśli. Uśmiechnął się.
—
Nie chce mi się — wyznał szczerze, chociaż równie dobrze mógł oskarżyć o to
swój obiekt konwersacji. Zawsze, gdy działo się w jego życiu coś dobrego, gdy
miał niejasne przeczucie, że w końcu zaczyna się układać, pojawiał się on. Nie
wiadomo skąd, pragnący posilić się ostatnią kroplą krwi, z rządzą mordu czającą
się w oku, nieporadny i schematyczny, ściskający broń w drżących dłoniach,
bojący się zabić, blady jak ściana.
—
Tak myślałem — skomentował krótko. Matt miał wrażenie, że w jego głosie zakradł
się cień ulgi.
Otworzył
oczy, gdy zdziwienia urosło do rozmiarów, których nie potrafił już zatuszować.
Poczuł, że serce wali mu w piersi, gdy zrozumiał, że mężczyzna był zdecydowanie
za blisko. Prawie stykali się nosami. Jeevasowi ten fakt nie przypadł do gustu.
Zacisnął mocniej dłoń na papierosie i strzepał z niego popiół, wpatrując się w
stalowe oczy, które aż gotowały się od emocji.
Nie
potrafił zdiagnozować swoich uczuć. Cała obojętna postawa do świata wyparowała
w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie zaledwie specyficzną woń dystansu do
życia i zapach papierosów. Bezgłośnie przełknął ślinę i wykrzywił usta w
niezidentyfikowanym grymasie, mając wrażenie, że szczęście wybrało się na
upragnione wakacje, a życie po prostu go nienawidzi.
—
Wolałbym, żebyś mnie uderzył — poskarżył się po chwili, gdy mężczyzna wypuścił
ze świstem powietrze z płuc i zrobił kilka kroków w tył, zdając sobie sprawy,
że ich konsternacja trwa zdecydowanie dłużej niż by sobie tego życzył.
Matt
nawet nie wiedział, kiedy został zaprzyjaźniony z pięścią byłego agenta FBI.
Zmrużył oczy, czując jak policzek piecze go niemiłosiernie. Atmosfera zrobiła
się tak gęsta, że mógł śmiało pociąć ją nożyczkami. Nawet chciał zapytać
starszego kolegę, czy nimi dysponuje, ale powstrzymał się w ostatniej chwili,
przygryzając wargę na tyle mocno, że poczuł słodko-gorzką krew, której pozbył
się szybko, wykorzystując fakt, że ma spierzchnięte wargi.
—
Za co? — zapytał, zgarniając do ręki papierosa, który wylądował na podartej
masce.
—
Zawahałeś się — wyrzucił z siebie, chowając pistolet do kabury.
—
Nie prawda — oburzył się Matt z wyraźnym rozbawieniem. — Chciałem mieć
motywację — wyjaśnił po chwili.
Przez
cztery lata żył na wpół wymarły. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Tylko czasem
pojawiała się w zasięgu wzroku jakaś nadzieja, na której zaciskał kurczowo
pięść, ale szybko znikała, gdy zdawał sobie sprawę, że to iluzja. Był pusty,
wyzbyty z jakichkolwiek emocji. Miał wrażenie, że zrobił już wystarczająco
wiele dla świata i mógł odejść — z uniesioną głową, nie bojąc się, że śmierć
może zapukać w każdej chwili w drzwi. Czasem miał wrażenie, że został
stworzony tylko po to, aby produkować niepotrzebne wyrzuty sumienia i hodować
przywiązanie.
Ale
teraz pierwszy raz od czterech lat mógł oddychać pełną piersią. Dziś nie musiał
się już martwić. O nic.
—
Nienawidzę cię — wysyczał czarnowłosy mężczyzna przez zęby, ofiarując mu w
pakiecie spojrzenie tętniące aż po brzegi esencją nieskrywanej złości.
Matt
odpowiedział mu dopiero po chwili, gdy skalkulował w myślach swoją sytuację.
Zaserwował mu tak mocne zaznajomienie się swoją pięścią, że poczuł, że zdziera
mu się skóra na paliczkach.
—
Nie przyjmuję jałmużny — wytłumaczył Jeevas i zaśmiał się z charakterystyczną
chrypką, która towarzyszyła mu odkąd zapadł prawomocny wyrok. Po chwili się
zakrztusił i zakaszlał parę razy, aby uchronić swój oddech przed
bezproduktywnym konaniem. Zauważył, że mężczyzna zerknął na niego z
odrazą i złapał się za nos, nastawiając go sobie płynnym i agresywnym ruchem
nadgarstka.
—
Nawzajem — burknął, wygrzebując z marynarki telefon. — To Near — powiadomił go
bezbarwnie i rzucił w niego samsungiem, którego Jeeavas złapał opuszkami palców
w ostatniej chwili.
Matt
zmarszczył nos, zastanawiając się, co może od niego chcieć skaza na jego
honorze, która rozstroiła go o trzeciej nad ranem, powiadamiając
bezceremonialnie, że nadszedł czas.
—
Zamieniam się w słuch — zapewnił, gdy odebrał i przycisnął sobie komórkę do
ucha. Zaczął kopać czubkiem buta w suchych liściach, aby się czymś zająć i nie
ingerować natarczywie w swoje emocje, gdy usłyszy irytujący głos młodego
geniusza.
—
Dziękuję.
Wiedział,
że te słowa nie przeszły zgrabnie przez usta Rivera, ba, Mail był pewny, że w
tej chwili Near nakręca sobie jasne kosmyki na palec i bawi się swoją nową
zabawką w geście zdenerwowania.
—
Cała przyjemność po mojej stronie — zapewnił, rozłączając się po chwili. Nie miał
najmniejszej ochoty z nim rozmawiać i przebywać w jego towarzystwie dużej niż
było to konieczne. Przeanalizował jego gesty z taką dokładnością, że znał każdy
na pamięć.
Oddał
telefon właścicielowi, który był zbyt zaoferowany wycieraniem brudnej szyby.
—
No to pa — pożegnał się i odszedł szybko.
Czuł
na swoim karku spojrzenie Gevanni’ego, ale nie obrócił się, aby mu wesoło
pomachać, jak miał to w zwyczaju.
♠
—
Jestem — powiadomił, trzaskając subtelnie drzwiami swojej kawalerki. Gdy nie
doczekał się odpowiedzi, zaserwował sobie wesołą wiązankę. Nie fatygując się,
aby ściągnąć podniszczone trampki, skierował się prostu do łazienki, po drodze
mijając wszystkie pudełka, które zalegały gęsto na podłodze.
„Czego
się spodziewałeś?”, skarcił się w myślach, przyłapując się na tym, że czuje
rozczarowanie, które spłodziło ukłucie gdzieś w okolicy serca. Usiadł na brzegu
wanny i znów zapalił, delektując się dymem. Ale romans z nałogiem nie był już w
stanie odgonić wszystkich wątpliwości, które zakiełkowały z dwojoną siłą w
momencie. Zacisnął dłoń w pięść. Powinien to zakończyć — szybko i bezboleśnie.
„Wystarczy,
że raz pociągniesz za spust”, pocieszał się, czując nową porcję łez,
wzbierających się z każdą sekundą, ale nie pozwolił im płynąć. Jeszcze nie
teraz. Mocno zacisnął powieki i po omacku odkręcił kurek z ciepłą wodą, marząc
już tylko o kąpieli, która postawi go na nogi i wymarzę wszystkie brudne myśli,
którymi był naznaczony.
Zdjął
gogle i wszystkie części swojej garderoby, żałując że nie zaopatrzył się w gumową
kaczuszkę. Nie mógł sobie wybaczyć, że przyzwyczaił się do swojej słabości.
Powinien przyswoić sobie fakt, że ludzie zawsze odchodzą, odkąd Mello zostawił
go bez słowa.
Wpakował
się do wanny, zanurzając po szyję w letniej wodzie i poczuł chwilę ulgi, której
nie mogły dać mu papierosy; zbyt szybko się do nich przywiązał i wyhodował
sobie skuteczną obronę, aby nie czuł ukojenia, gdy po nie sięgał.
Przyglądał
się jak oddech zmienia się w parę, gdy w końcu zakręcił kurek z chłodną wodą.
Przymknął powieki, nasłuchując przerażającej ciszy, która sprawiła, że jego
ciałem zajęła się gęsia skórka.
Był
wypełniony poczuciem winy, pochłaniającą każdą komórkę jego ciała powoli.
Chociaż, szczerze powiedziawszy, to uczucie zakrawało bardziej o lęk.
Matt
zawsze uważał, że miłość była dla niego czymś nieosiągalnym, bo tak naprawdę
nikt nie nauczył go tej trudnej sztuki. Wszystko zostało zduszone już w
zarodku, gdy matka odeszła z tego świata w dniu jego narodzin – to była
pierwsza i ostatnia lekcja miłości jaką poczuł na własnej skórze. Jeevas jednak
nigdy nie widział w jej akcie nic wzniosłego. Była najczystszą ofiarą jego
pragnienia życia.
Ale
mimo, że z natury był samotnikiem, nie chciał umierać w samotności, nie chciał
żyć w nienawiści do całego świata oraz samego siebie, choć wiedział, że miał do
tego odpowiednie predyspozycje.
Może
właśnie dlatego Mello zaprzątał ciągle jego myśli, a Matt wmawiał sobie
beznamiętnie, że tak naprawdę nie jest zainteresowany jego skromną osobą, że ma
go głęboko w poważaniu.
Próbował
zapomnieć o wszystkim, co łączyło go kiedykolwiek z Keehlem, bo tak było o
wiele prościej niż z dnia na dzień budzić się z poczuciem, że coś co kiedyś
brał za pewną kartę, zniknęło i już nigdy tak naprawdę nie wróci.
Po
trupach dążył do celu. Do upadłego. Ale Miheal Keehl był jego źródłem
tożsamości i ego. Był tylko niedojrzałym dzieckiem, który za wszelką cenę
chciał postawić na swoim. Nigdy tak naprawdę się o niego nie martwił.
Westchnął
głęboko i zanurkował, wypuszczając papierosa z dłoni. Wmawiał sobie, że te
wszystkie myśli, które pojawiały się w jego głowie za każdym razem, gdy przed
oczami miał ten bezduszny wyraz twarzy, powinny zniknąć dawno temu, ale nie
potrafił się ich pozbyć. Chciał jeszcze raz usłyszeć jego głos.
„Powiedz
moje imię, Miheal. Pośpiesz się”, jęknął w myślach, gdy woda zabrzęczała mu w
uszach, a tam, gdzie jeszcze przed chwilą mógł dostrzec mętną poświatę lampy,
teraz widział zaledwie ciemność, która otoczyła go ze wszystkich stron.
Upadał
coraz niżej i niżej. Tonął. Coraz większe ciśnienie wody wdzierało się do jego
płuc, wypychając ostatnie tchnienia, wiercąc w jego umyśle ogromną rozpacz.
Proces serca zwalniał. Szaleńczy bieg myśli stawał się płytki, organiczny,
bezcelowy, pozbawiony sensu.
Nagle
poczuł silny ucisk na swoim ramieniu i jego głowa znów znalazła się na
powierzchni — nie mógł złapać oddechu. Miał wrażenie, że śmierć przychodziła
powoli, niczym sen, owijając jego zmęczone ciało lodowatym pomrukiem nadziei na
lepszy świt.
—
Co ty odstawiasz?
Zaniepokojony
głos wypełni przerażając pustkę, gdy Matt spróbował łapczywie nabrać powietrza
do płuc.
—
Zamyśliłem się — wytłumaczył pokrętnie i znów zapalił.
Matt
wiedział, że znów wróci — na kilka dni, na parę miesięcy, na całe życie —
niczym bezpański kot, który tułał się bez celu po świecie.
Pogubiłam się w drugim akapicie, znaczy wiem o co chodzi, ale jakoś tak pokręcone to wyszło. Generalnie, nauczaj mnie mistrzu w sprawie długości, znaczy nie było długie, ale było w sam raz.
OdpowiedzUsuńKoniec mi się najbardziej podoba, kilka epickich tekstów jak zawsze.
I tyle agresywnych gestów, przecież paradoks jest dla nie winnych dzieci (no przecież, ze dla mnie) zupełnie nie mam pojęcia skąd pomysł na takie brutalne sceny. Wstyd -.-
Moja współlokatorka teraz patrzy na mnie z przestrachem.
Oh, jak miło wzruszam ludzi ;)
OdpowiedzUsuńTrochę jakby pożądał braku papierosów :D
Oj tam, może to ja źle czytam :p
OdpowiedzUsuńZapraszam do zareklamowania się: http://internetowy-spis.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńŻyczę weny ;)