30 września 2013

9.1. Konsternacja

Wysiadając niepośpiesznie z samochodu, Matt westchnął głęboko, unosząc dłonie w poddańczym geście. „Będę tęsknić”, mruknął w myślach, gdy przypomniał sobie, że jego cenne auto przeżyło spotkanie trzeciego stopnia z ceglanym murem. Żałował niesamowicie, że nie skorzystał z usług mechanika, chociaż dobrze wiedział, że silnik był już na wymarciu i powinien go dawno wymienić. Brak funduszy robiło jednak swoje.
Uniósł kącik ust do góry, lustrując dokładniej sylwetkę mężczyzny, którego pożądał tak strasznie w swoim życiu, jak brak papierosów, dokuczający mu od czasu do czasu, gdy uwierające lenistwo i nowa gra video nie pozwalała Mattowi na wycieczkę do całodobowego po kolejną paczkę nałogu. 
— Jakieś życzenia? — zaciekawił się, sięgając do kieszeni kamizelki, która była prawie tak samo szczelna jak okna w jego prywatnym świecie. Aż wzdrygnął się, gdy poczuł na karku chłodny, porywisty wiatr, towarzyszący mieszkańcom Los Angeles od tygodni. Wyciągnął połamanego papierosa i westchnął głęboko, obracając go między palcami.
— Tak — zdecydował po chwili drugi przedstawiciel płci brzydkiej, zaciskając jeszcze bardziej palce na pistolecie, że aż knykcie mu pobielały. Matt szacował, że kaliber broni był wystarczający, aby przebić jego serce na wylot i zmusić go do śmierci. 
— Świetnie — skomentował, opierając się niedbale o maskę volvo, które nie było już zdolne do użytku i w końcu włożył sobie papierosa między wargi, zamykając oczy, gdy zbawczy dym wypełnił jego płuca.
Nigdy nie przyznałby tego przed nikim, zwłaszcza przed swoim serdecznym przyjacielem, ale wiedział, że każda dawka tytoniu była kolejnym gwoździem do trumny. W ramach reanimacji powinien rzucić palenie i w końcu przyjąć pomoc zaoferowaną przez lekarza, z którym odbył szeroką konsultację na temat swojego pogarszającego się stanu zdrowia, ale nie darzył tego pomysłu zbyt wielkim entuzjazmem. 
Miał coraz mniej czasu, zdawał sobie z tego doskonale sprawę, dlatego zamknął oczy, aby chociaż na chwilę asekurować się swoją deską ratunku i wyeliminować ze swojej głowy wszystkie oznaki sprzeciwu. 
— Dlaczego po prostu nie zejdziesz mi z oczu? — Pytanie mężczyzny powstrzymało galop niefortunnych myśli. Uśmiechnął się.
— Nie chce mi się — wyznał szczerze, chociaż równie dobrze mógł oskarżyć o to swój obiekt konwersacji. Zawsze, gdy działo się w jego życiu coś dobrego, gdy miał niejasne przeczucie, że w końcu zaczyna się układać, pojawiał się on. Nie wiadomo skąd, pragnący posilić się ostatnią kroplą krwi, z rządzą mordu czającą się w oku, nieporadny i schematyczny, ściskający broń w drżących dłoniach, bojący się zabić, blady jak ściana.
— Tak myślałem — skomentował krótko. Matt miał wrażenie, że w jego głosie zakradł się cień ulgi.
Otworzył oczy, gdy zdziwienia urosło do rozmiarów, których nie potrafił już zatuszować. Poczuł, że serce wali mu w piersi, gdy zrozumiał, że mężczyzna był zdecydowanie za blisko. Prawie stykali się nosami. Jeevasowi ten fakt nie przypadł do gustu. Zacisnął mocniej dłoń na papierosie i strzepał z niego popiół, wpatrując się w stalowe oczy, które aż gotowały się od emocji.
Nie potrafił zdiagnozować swoich uczuć. Cała obojętna postawa do świata wyparowała w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie zaledwie specyficzną woń dystansu do życia i zapach papierosów. Bezgłośnie przełknął ślinę i wykrzywił usta w niezidentyfikowanym grymasie, mając wrażenie, że szczęście wybrało się na upragnione wakacje, a życie po prostu go nienawidzi.  
— Wolałbym, żebyś mnie uderzył — poskarżył się po chwili, gdy mężczyzna wypuścił ze świstem powietrze z płuc i zrobił kilka kroków w tył, zdając sobie sprawy, że ich konsternacja trwa zdecydowanie dłużej niż by sobie tego życzył.
Matt nawet nie wiedział, kiedy został zaprzyjaźniony z pięścią byłego agenta FBI. Zmrużył oczy, czując jak policzek piecze go niemiłosiernie. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że mógł śmiało pociąć ją nożyczkami. Nawet chciał zapytać starszego kolegę, czy nimi dysponuje, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, przygryzając wargę na tyle mocno, że poczuł słodko-gorzką krew, której pozbył się szybko, wykorzystując fakt, że ma spierzchnięte wargi.
— Za co? — zapytał, zgarniając do ręki papierosa, który wylądował na podartej masce.
— Zawahałeś się — wyrzucił z siebie, chowając pistolet do kabury.
— Nie prawda — oburzył się Matt z wyraźnym rozbawieniem. —  Chciałem mieć motywację — wyjaśnił po chwili.
Przez cztery lata żył na wpół wymarły. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Tylko czasem pojawiała się w zasięgu wzroku jakaś nadzieja, na której zaciskał kurczowo pięść, ale szybko znikała, gdy zdawał sobie sprawę, że to iluzja. Był pusty, wyzbyty z jakichkolwiek emocji. Miał wrażenie, że zrobił już wystarczająco wiele dla świata i mógł odejść — z uniesioną głową, nie bojąc się, że śmierć może zapukać w każdej chwili w drzwi.  Czasem miał wrażenie, że został stworzony tylko po to, aby produkować niepotrzebne wyrzuty sumienia i hodować przywiązanie.
Ale teraz pierwszy raz od czterech lat mógł oddychać pełną piersią. Dziś nie musiał się już martwić. O nic.
— Nienawidzę cię — wysyczał czarnowłosy mężczyzna przez zęby, ofiarując mu w pakiecie spojrzenie tętniące aż po brzegi esencją nieskrywanej złości.
Matt odpowiedział mu dopiero po chwili, gdy skalkulował w myślach swoją sytuację. Zaserwował mu tak mocne zaznajomienie się swoją pięścią, że poczuł, że zdziera mu się skóra na paliczkach.
— Nie przyjmuję jałmużny — wytłumaczył Jeevas i zaśmiał się z charakterystyczną chrypką, która towarzyszyła mu odkąd zapadł prawomocny wyrok. Po chwili się zakrztusił i zakaszlał parę razy, aby uchronić swój oddech przed bezproduktywnym konaniem.  Zauważył, że mężczyzna zerknął na niego z odrazą i złapał się za nos, nastawiając go sobie płynnym i agresywnym ruchem nadgarstka.
— Nawzajem — burknął, wygrzebując z marynarki telefon. — To Near — powiadomił go bezbarwnie i rzucił w niego samsungiem, którego Jeeavas złapał opuszkami palców w ostatniej chwili.
Matt zmarszczył nos, zastanawiając się, co może od niego chcieć skaza na jego honorze, która rozstroiła go o trzeciej nad ranem, powiadamiając bezceremonialnie, że nadszedł czas.
— Zamieniam się w słuch — zapewnił, gdy odebrał i przycisnął sobie komórkę do ucha. Zaczął kopać czubkiem buta w suchych liściach, aby się czymś zająć i nie ingerować natarczywie w swoje emocje, gdy usłyszy irytujący głos młodego geniusza.
— Dziękuję.
Wiedział, że te słowa nie przeszły zgrabnie przez usta Rivera, ba, Mail był pewny, że w tej chwili Near nakręca sobie jasne kosmyki na palec i bawi się swoją nową zabawką w geście zdenerwowania.
— Cała przyjemność po mojej stronie — zapewnił, rozłączając się po chwili. Nie miał najmniejszej ochoty z nim rozmawiać i przebywać w jego towarzystwie dużej niż było to konieczne. Przeanalizował jego gesty z taką dokładnością, że znał każdy na pamięć.
Oddał telefon właścicielowi, który był zbyt zaoferowany wycieraniem brudnej szyby.
— No to pa — pożegnał się i odszedł szybko.
Czuł na swoim karku spojrzenie Gevanni’ego, ale nie obrócił się, aby mu wesoło pomachać, jak miał to w zwyczaju.


— Jestem — powiadomił, trzaskając subtelnie drzwiami swojej kawalerki. Gdy nie doczekał się odpowiedzi, zaserwował sobie wesołą wiązankę. Nie fatygując się, aby ściągnąć podniszczone trampki, skierował się prostu do łazienki, po drodze mijając wszystkie pudełka, które zalegały gęsto na podłodze.
„Czego się spodziewałeś?”, skarcił się w myślach, przyłapując się na tym, że czuje rozczarowanie, które spłodziło ukłucie gdzieś w okolicy serca. Usiadł na brzegu wanny i znów zapalił, delektując się dymem. Ale romans z nałogiem nie był już w stanie odgonić wszystkich wątpliwości, które zakiełkowały z dwojoną siłą w momencie. Zacisnął dłoń w pięść. Powinien to zakończyć — szybko i bezboleśnie.
„Wystarczy, że raz pociągniesz za spust”, pocieszał się, czując nową porcję łez, wzbierających się z każdą sekundą, ale nie pozwolił im płynąć. Jeszcze nie teraz. Mocno zacisnął powieki i po omacku odkręcił kurek z ciepłą wodą, marząc już tylko o kąpieli, która postawi go na nogi i wymarzę wszystkie brudne myśli, którymi był naznaczony.
Zdjął gogle i wszystkie części swojej garderoby, żałując że nie zaopatrzył się w gumową kaczuszkę. Nie mógł sobie wybaczyć, że przyzwyczaił się do swojej słabości. Powinien przyswoić sobie fakt, że ludzie zawsze odchodzą, odkąd Mello zostawił go bez słowa.
Wpakował się do wanny, zanurzając po szyję w letniej wodzie i poczuł chwilę ulgi, której nie mogły dać mu papierosy; zbyt szybko się do nich przywiązał i wyhodował sobie skuteczną obronę, aby nie czuł ukojenia, gdy po nie sięgał. 
Przyglądał się jak oddech zmienia się w parę, gdy w końcu zakręcił kurek z chłodną wodą. Przymknął powieki, nasłuchując przerażającej ciszy, która sprawiła, że jego ciałem zajęła się gęsia skórka.
Był wypełniony poczuciem winy, pochłaniającą każdą komórkę jego ciała powoli. Chociaż, szczerze powiedziawszy, to uczucie zakrawało bardziej o lęk.
 Matt zawsze uważał, że miłość była dla niego czymś nieosiągalnym, bo tak naprawdę nikt nie nauczył go tej trudnej sztuki. Wszystko zostało zduszone już w zarodku, gdy matka odeszła z tego świata w dniu jego narodzin – to była pierwsza i ostatnia lekcja miłości jaką poczuł na własnej skórze. Jeevas jednak nigdy nie widział w jej akcie nic wzniosłego. Była najczystszą ofiarą jego pragnienia życia.
Ale mimo, że z natury był samotnikiem, nie chciał umierać w samotności, nie chciał żyć w nienawiści do całego świata oraz samego siebie, choć wiedział, że miał do tego odpowiednie predyspozycje.
Może właśnie dlatego Mello zaprzątał ciągle jego myśli, a Matt wmawiał sobie beznamiętnie, że tak naprawdę nie jest zainteresowany jego skromną osobą, że ma go głęboko w poważaniu.
Próbował zapomnieć o wszystkim, co łączyło go kiedykolwiek z Keehlem, bo tak było o wiele prościej niż z dnia na dzień budzić się z poczuciem, że coś co kiedyś brał za pewną kartę, zniknęło i już nigdy tak naprawdę nie wróci.
Po trupach dążył do celu. Do upadłego. Ale Miheal Keehl był jego źródłem tożsamości i ego.  Był tylko niedojrzałym dzieckiem, który za wszelką cenę chciał postawić na swoim. Nigdy tak naprawdę się o niego nie martwił.
Westchnął głęboko i zanurkował, wypuszczając papierosa z dłoni. Wmawiał sobie, że te wszystkie myśli, które pojawiały się w jego głowie za każdym razem, gdy przed oczami miał ten bezduszny wyraz twarzy, powinny zniknąć dawno temu, ale nie potrafił się ich pozbyć. Chciał jeszcze raz usłyszeć jego głos.
„Powiedz moje imię, Miheal. Pośpiesz się”, jęknął w myślach, gdy woda zabrzęczała mu w uszach, a tam, gdzie jeszcze przed chwilą mógł dostrzec mętną poświatę lampy, teraz widział zaledwie ciemność, która otoczyła go ze wszystkich stron.
Upadał coraz niżej i niżej. Tonął. Coraz większe ciśnienie wody wdzierało się do jego płuc, wypychając ostatnie tchnienia, wiercąc w jego umyśle ogromną rozpacz. Proces serca zwalniał. Szaleńczy bieg myśli stawał się płytki, organiczny, bezcelowy, pozbawiony sensu.
Nagle poczuł silny ucisk na swoim ramieniu i jego głowa znów znalazła się na powierzchni — nie mógł złapać oddechu. Miał wrażenie, że śmierć przychodziła powoli, niczym sen, owijając jego zmęczone ciało lodowatym pomrukiem nadziei na lepszy świt.
— Co ty odstawiasz?
Zaniepokojony głos wypełni przerażając pustkę, gdy Matt spróbował łapczywie nabrać powietrza do płuc.
— Zamyśliłem się — wytłumaczył pokrętnie i znów zapalił. 
Matt wiedział, że znów wróci — na kilka dni, na parę miesięcy, na całe życie — niczym bezpański kot, który tułał się bez celu po świecie.

4 komentarze:

  1. Pogubiłam się w drugim akapicie, znaczy wiem o co chodzi, ale jakoś tak pokręcone to wyszło. Generalnie, nauczaj mnie mistrzu w sprawie długości, znaczy nie było długie, ale było w sam raz.
    Koniec mi się najbardziej podoba, kilka epickich tekstów jak zawsze.
    I tyle agresywnych gestów, przecież paradoks jest dla nie winnych dzieci (no przecież, ze dla mnie) zupełnie nie mam pojęcia skąd pomysł na takie brutalne sceny. Wstyd -.-
    Moja współlokatorka teraz patrzy na mnie z przestrachem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh, jak miło wzruszam ludzi ;)
    Trochę jakby pożądał braku papierosów :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tam, może to ja źle czytam :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam do zareklamowania się: http://internetowy-spis.blogspot.com/
    Życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń