16 września 2013

8. Zazdrość

Dla Kaprysu.

Mello obudził się rano, mimo że na zegarku było pięć minut po czternastej, ale nie miał zamiaru tego komentować, i przetarł oczy, czując, że ma wyschnięte gardło. Potrzebował reanimacji w postaci czekolady i zimnego prysznicu, nie pogardziłby też całusem w policzek i zdjęciem na dokładkę, które nadal dekorowało ściany w siedzibie SPK.
„Marzenia nic nie kosztują”, przemknęło mu przez myśl, kiedy wygramolił się z połów pościeli i wstał. Natychmiast tego pożałował, gdy jego cztery litery zaprotestowały ostrym bólem, który rozprowadził się szybko po ciele.
— Matt, zamorduje cię — zagroził, stwierdzając, że musi skorzystać z dobroci lodówki swojej prywatnej zmory, której nie potrafił za żadne skarby świata zlokalizować w dusznym pomieszczeniu, przesiąkniętym aż po brzegi smrodem papierosów. Nie było go ani na łóżko, ani przed łóżkiem, ani tym bardziej pod łóżkiem i Mello skapitulował.  
Upadł z powrotem na poduszkę i pociągnął żałośnie nosem, gdy przyszło mu do głowy, że powinien wypić melisę zamiast zwyczajowej dawki kofeiny. Zamknął na chwilę oczy, dochodząc powoli do wniosku, że życie nie pałało do niego żadnym ciepłym uczuciem, a dobry nastrój wybrał się na wakacje. Czasem miewał takie chwilę, że nawet nie miał siły obrzucać wszystkich dookoła przysłowiowym mięsem, a to było do niego tak niepodobne, jak to, że skończy swój romans z kostkami czekolady i przerzuci się na jedno piwo przed snem. 
Syknął cierpiętniczo i owinął się szczelnie prześcieradłem, kierując się niechętnie w stronę, gdzie jeszcze wczoraj znajdowała się kuchnia. Gdy jego nogi przeżyły spotkanie trzeciego stopnia z zimnymi kafelkami, wzdrygnął się, żałując, że Matt nie wyposażył kawalerki w kapcie i nie podarował mu w prezencie ciepłych, wełnianych skarpetek, które zdecydowanie kłóciłyby się z jego image członka mafii.
Mello był z siebie naprawdę dumny, że nie potknął się o kartonowe pudełka, które zajmowały osiemdziesiąt procent powierzchni płaskich w kilku metrach kwadratowych, z których wychowanek Wammy House uczynił sobie „przytulne” gniazdko.
„Brakuje tylko zwierzątka domowego”, pomyślał refleksyjnie Keehl, gdy zaszczycił kuchnie swoją obecnością. Choć musiał przyznać, że nazywał ją w taki sposób tylko dlatego, że nie potrafił znaleźć lepszego określenia.
Pomieszczenie prezentowało się jak magazyn odpadów chemicznych, który przechowywał najróżniejsze opakowania chipsów z śladowymi ilościami zdrowego jedzenia, już dawno przekraczającego datę ważności. Gdy Mihael poczuł zapach spleśniałych potraw unoszący się w powietrzu, zakaszlał, bo aż zakręciło mu się w nosie i nabawił się odruchów wymiotnych. Dla swojego bezpieczeństwa wolał nie otwierać zakurzonego okna, w obawie, że zawiasy mogłyby tego nie wytrzymać, dlatego poszedł odwiedzić lodówkę, która wyglądała najbardziej zachęcająco.
Mello od dawna wiedział, że Matt nie miał za grosz gustu, a surowość pomieszczenia tylko go utwierdzała w tym przekonaniu, ale nie mógł przełknąć myśli, że jego przyjaciel nie obnosił się przez te cztery lata z miłością i nie wytapetował lodówki ich zdjęciami, zwłaszcza że tak opiekuńczo przygarnął go pod swój dach dzisiejszej nocy.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy dostrzegł na brudnym kredensie prostokątną, samoprzylepną karteczkę zaatakowaną zupką chińską, którą pewnie Matt skonsumował na śniadanie.
— Mogłeś się ze mną podzielić — poskarżył się Keehl pod nosem, gdy zgarnął  do ręki świstek papieru. Od razu zidentyfikował niedbałe pismo nałogowego palacza, które było tak trudne w rozszyfrowywaniu, że zajęło to Mihealowi minutę z kawałkiem.
„Powiedzenie, że piszesz jak kura pazurem to komplement”, przemknęło mu przez myśl. Przeczytał wiadomość jeden raz, a potem drugi i trzeci. Westchnął głęboko i oparł się o blat brudnego kredensu, ażeby nie upaść i nie nabawić się jeszcze więcej uszczerbków na swoim zdrowiu.
Mello krew zalała, gdy zrozumiał przesłanie, które Matt zawarł w jednym zdaniu i naprawdę miał ochotę znaleźć go pośród rzeki ludzi i wybić jedynki z premedytacją, ale szybko się powstrzymał, przypominając sobie, że okularnik miał mnóstwo powodów, aby go wykorzystać i porzucić.
Doprowadzenie się do stanu używalności zajęło mu ponad godzinę, nie wspominając już o tym, że nie mógł się zaspokoić tabliczką czekolady, bo jego serdeczny przyjaciel nie dysponował żadnymi słodyczami, które mogłyby posilić żołądek Mihaela. Dlatego też na swój tymczasowy obiekt pożądania wybrał karton mleka, wyglądający najmniej podejrzanie ze wszystkich produktów odżywczych, które Matt przechowywał w kawalerce.
Gdy wyszedł na klatkę schodową, został przywitany przez wścibskie i karcące spojrzenie pani w podeszłym wieku, która wskazała na niego palcem i powiedziała coś, co Mello zrozumiał jak „ty!”.
— Owszem — przytaknął wylewnie, gdy staruszka spłodziła sobie na czole jeszcze więcej zmarszczek i mruknęła, że bachory w dzisiejszych czasach wymagają twardej ręki. Keehl wzruszył tylko bezradnie ramionami, bo przecież nie mógł odpowiadać za wychowanie wszystkich „bachorów” w Los Angeles.
— Dzień dobry i do widzenia —  pożegnał się, dogłębnie przejęty, że ktoś się do niego odezwał.
— Może byś zamknął z łaski swojej drzwi, co? — zaskrzeczała po chwili. Nie dając mu żadnych szans na ucieczkę, zadomowiła się tuż przed jego nosem, wymachując ostrzegawczo laską, która miała tak ostre zakończenie, że wychowanek sierocińca wykonał posłusznie kilka kroków do tyłu.
— Może mógłbym — przytaknął szybko, nie mając ochoty edukować starszej pani i tłumaczyć, że drzwi wymagały remontu i zapewniać, że żaden złodziei obdarzony zdrowym rozsądkiem nie wybrałby za punkt swojego haraczu mieszkania Matta, które już dawno powinno zakwalifikować się nienadającego się do użytku. 
Wyciągnął klucze, których przeznaczenia nie mógł sobie już przypomnieć, i zaczął majstrować przy drzwiach, udając, że je zamyka. Miał nadzieje, że starsza pani pójdzie na kompromis i w zamian pozwoli mu się wymknąć na dwór. Skapitulował dwie minuty później, kiedy poczuł lodowate spojrzenie kobiety na swoim karku. Zagryzł wargę, szykując się na najgorsze. Matt uprzedzał, że ściany są cienkie, a on z przykrością musiał przyznać, że nie potrafił przystosować się do ciszy nocnej. Nie mógł przestać jęczeć i nie odstawał od kobiet zarabiających na dzielnicy czerwonych latarni.
„Kij ci w oko”, pomyślał, bo najwyraźniej kobieta pomyliła go z wynajmującym i na jednym wydechu przedstawiła mu cały arsenał argumentów, dlaczego powinien uregulować zaległy czynsz, nie omieszkując na koniec zagrozić eksmisją, policją i prawnikiem, z którym zdążyła się już skonsultować w tej sprawie.
„A może frytki do tego?”, zamyślił się Mello, gdy właścicielka przestała mu ględzić za uszami.
— Przekaże. — Złożył obietnicę, uśmiechnął się grzecznie i wymknął się, bo już zdążyła otworzyć usta, aby uraczyć go nową litanią, a nie miał najmniejszej ochoty marnować swojego cennego czasu. Musiał się skoncentrować na trzech czynnikach, które sprawią, że jego życie będzie piękniejsze.
Gdy udało mu się przemknąć niezauważony przez klatkę schodową, postanowił zapisać to do swoich prywatnych życiowych sukcesów. Uśmiechnął się cierpiętniczo, przeżegnał i przyrzekł sobie, że już nigdy tu nie wróci i poważnie rozważy sprawę sponsorowania Matta, aby wymigał się od mieszkania w tej dziurze zabitej czterema dechami.


Przez ostatnie cztery lata ani razu nie pomyślał o TYM człowieku. Jak przez mgłę pamiętał dzień, w którym wypalili pierwszego jointa. Pamiętał jak mimo ostrych protestów i narzekań, Matt namówił go do nielegalnego opuszczenia zimnych murów sierocińca, aby „poszerzyć horyzonty”, posiadając specyficzny dar przekonywania, przekupił go opakowaniem czekolady.
 Mello wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu, gdy przypomniał sobie aż nazbyt dokładnie jak nawzajem odkrywali i poznawali różne zakamarki swoich ciał przy pomocy języków, bo zawładnęła nimi potrzeba dokształcenia się z anatomii człowieka. Matt często się śmiał, że udziela prywatnych korepetycji i powinien dostać w nagrodę niewymagającego zobowiązań całusa. 
Mello musiał przyznać, że praca ust Matta poprawiła się na lepsze, o czym świadczyły liczne krwiste ślady na bladej skórze Mihaela, które gęsto zdobiły jego szyje i plecy. 
Keehl poczuł jak ogarnęła go fala ciepła, która skumulowała się między nogami. Może powinien popracować nad odnowieniem znajomości?
Został sprowadzony na ziemie, kiedy zderzył się z czymś twardym, małym i kościstym.
— Nadal bujaj głową w chmurach. Nie przeszkadzaj sobie. — Usłyszał prychnięcie i Mello miał przez chwilę wrażenie, że dopuścił się największego przestępstwa. Już chciał się zrekompensować i powiedzieć krótkie: „moja wina”, ale zamiast tego zaklął pod nosem, gdy zidentyfikował jej głos. Ten charakterystyczny fiński akcent poznałby nawet na krańcu świata.
— Sama uważaj.
Spiorunował dziewczynę spojrzeniem, stwierdzając, że do schludności wiele jej brakuje; miała na sobie jasne dżinsy potraktowane farbą olejną, bluzę, która zdecydowanie nie należała do niej — była o jakieś cztery numery za duża, sięgała aż do kolan — i zniszczone trampki, nadające się do nakarmienie kosza. Nie mógł się nie roześmiać, kiedy zanurkowała po swoje rzeczy, które wylądowały w nieładzie i składzie na kostce brukowej o kolorze rdzy.
—  Ruszyłbyś swoje dupsko i pomógł — stwierdziła, nie zaszczycając go spojrzeniem, chociaż Mihael wiedział, że zrobiła to z przekory. Jej buntowniczy, feministyczny charakter protestował za każdym razem, gdy w grę wchodziło przejęcie pomocy od mężczyzny.
— No, po prostu wymarzony dzień na takie spotkania — mruknął kąśliwie. Znajoma z dzieciństwa pozbierała z asfaltu zeszyt, parę pędzli i kilka tubek z farbami, aby rzucić mu pogardliwe spojrzenie.  
— Marudzisz. — Wytknęła mu język i ziewnęła przeciągle. Wyglądała na kogoś, kto zarwał nockę. 
—  Zaszalało się w nocy — skomentował złośliwie Mello, gdy dziewczyna wstała i wyprostowała się dumnie, a jej twarz zalała się bladym rumieńcem.
— Nadal jesteś na mnie zły? — zaciekawiła się Linda, wyginając usta w podkówkę. Z roztargnieniem zmierzwiła jasną czuprynę, zgarnęła ją w kucyk i ujarzmiła gumką, która zazwyczaj pełniła rolę bransoletki na prawym nadgarstku.
— Nie jestem zły, jestem poirytowany — usprawiedliwił się szybko i posłał jej karcące spojrzenie znad wachlarza gęstych rzęs.
— Raczej zazdrosny — mruknęła pod nosem, ale tak, że Mihael usłyszał to doskonale. Skrzywił się.
— Nie mam o co — odparł sucho i ugryzł kawałek czekolady, którą nabył w spożywczym za promocyjną cenę. 
— Przestań. Nigdy nie wypytywałam go z kim jeszcze sypia — zapewniła rozbawiona, gdy zmarszczka na czole Keehla tylko się pogłębiła. Pamiętał dzień, kiedy aż z pedantyczną starannością przeliterował jej magiczne słowo na „s”, ale ona nigdy nie potrafiła  przystosować się do żadnych zasad.
— Zapomnij, że w ogóle się widzieliśmy — poinformował ją cierpko, wymijając, ale dziewczyna przewróciła tylko oczami i uwiesiła się mu na ramieniu, wciskając w jego okaleczone dłonie swoje przybory malarskie.
— Zobacz. — Szarpnęła go za rękaw czarnej bluzy i wskazała podbródkiem na mężczyznę, który stał po drugiej stronie ulicy. Mello skrzywił się, gdy dziewczyna pociągnęła go w tamtą stronę i zachichotała, strzepując z ramienia wyimaginowany kurz.
 — Bogowie, jakie wypolerowane laczki! — Skarciła gust mężczyzny, który prezentował się jak typowy casanova z francuskimi loczkami na głowie i przyklejonym do twarzy uśmiechem pełnym wyższości. Mierzył spojrzeniem ponad głowy, jakby chciał zakomunikować, że jest najważniejszą personą w tej okolicy.
— Mihael — spojrzała stanowczo w oczy Mello, który nie miał pojęcia jak powinien zareagować na jej nietypowy entuzjazm. — Uwielbiam twoje wysłużone glany, wiesz? Nie zmieniaj się! 
— Aha — skomentował subtelnie, bo pierwszy raz od dawna nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Linda była stworzeniem, które zawsze dostawało to co chciało i Mello nie miał bladego pojęcia, czy powinien się jej bać, czy ją podziwiać, dlatego wybrał neutralną opcję. Wyrwał się z jej uścisku i skarcił ją spojrzeniem, dając dziewczynie jasno do zrozumienia, aby nie mieszała go do swojego hobby wyśmiewania się z ludzi na każdym kroku. On wolał odreagować wyżywając się na nich psychicznie.
Wykrzywiła usta w trudnym do odgadnięcia grymasie, gdy Mello, aby uprzykrzyć jej życie, zaczął wertować szkicownik, z którym się nigdy nie rozstawała.
— Nadal masz okropną kreskę — skrytykował, kiedy bez zainteresowania przerzucił na kolejną stronę.
— A ty fatalny gust, więc jesteśmy kwita. — Wzruszyła ramionami, a Mello wiedział, że jego uwagi nie robiły na niej żadnego wrażenia, ale nie miał najmniejszej ochoty głaskać jej po głowie, mimo że krytykiem sztuki był żadnym.
— Naucz się w końcu cieniować — pouczał dalej, gdy zatrzymał się na kartce, która prezentowała znajome rysy twarzy. Zmarszczył czoło. — Mogę pożyczyć? — zapytał, przenosząc wzrok z rysunku na Lindę.
— Ha! — wykrzyknęła tryumfalnie. — A jeszcze przed chwilą narzekałeś, że taka ze mnie artystka jak z cykady muzyk — rzuciła zgryźliwie, ale przytaknęła, wyrażając swoje pozwolenie.
— Nie porównuj się do cykad.  Obrażasz ich godność. — Wytargał szkic z zeszytu i oddał jej resztę.
— Znalazł się obrońca zwierząt — prychnęła pod nosem. — Yagami nie narzekał — rzuciła, jakby od niechcenia, a gdy twarz Mello wykrzywiła się w grymasie złości, uśmiechnęła się szeroko.
— Sugerujesz coś? — Uniósł brwi. Jego ton głosu był tak zimny, że dziewczyna aż się wzdrygnęła i żałowała, że nie ugryzła się w język.
— Tak — przytaknęła, zgarniając zabłąkany kosmyk za ucho.  — Doręczyłam mu wasze szkice — wytłumaczyła tak swobodnie jakby mówiła o pogodzie.
— Wasze? — powtórzył, szukając sprostowania albo cienia nadziei.
— Na miłość boską, Mello — żachnęła się i zabrała mu pędzle.  — Twoje i Neara — wytłumaczyła szorstko.
— Myślisz, że nie… — zawahał się na chwilę, gdy Linda zlitowała się nad nim i zaprzeczyła:
— Na bank nie wie — zapewniła i przekręciła oczyma.
Keehl wypuścił głośno powietrze z płuc.
— Wybaczam — odparł pośpiesznie, gdy dziewczyna w między czasie złapała taksówkę i pomachała mu na pożegnanie, pakując się na tylne siedzenie.
Mihael musiał przyznać z nieukrywaną odrazą, że Linda należała do kobiet naprawdę atrakcyjnych. Miała w sobie coś takiego, co przyciągało uwagę i kusiło spragnione męskie spojrzenie. Ale nie był jednak aż tak bardzo zdesperowany, aby komplementować na każdym kroku osobę, która była jego prywatnym bólem głowy, źródłem wszystkich kłótni z Mattem, bombą nastrojów i wrogiem publicznym numer jeden.
 Nie miała najmniejszej szansy konkurować z niezawodną Merrie Kenwood, która w oczach Mello posiadała wszystko, co mogło ją sklasyfikować do chodzącego ideału.
Aż za dobrze pamiętał, kiedy jej śmierć stała się tematem wielu plotek.

— Wedy nie żyje — oświadczył poważnie przy swojej ostatniej kolacji, którą odbył przy jednym stole z Mattem i odłożył gazetę na stół, tylko po to, aby po chwili znów ją zgarnąć. Po raz kolejny przewertował krótki artykuł, który zdobił główną stronę. Znał go tak dobrze, że mógłby go recytować, ale wolał udawać, że jest inaczej, aby się narażać na złośliwie komentarze kierowane pod swój  adres.
— Czytałam, że roztrzaskała się w Kolorado. — Linda, która od zawsze nie mogła się nie wtrącać w rozmowy innych,, dała na chwilę spokój Nearowi i zabrała brukowiec Mello sprzed nosa.
— Z tobą jeszcze nie skończyłam — dodała po chwili, wskazują oskarżycielsko palcem wskazującym na Neara, którego próbowała któryś już raz z rzędu namówić, aby przestał kisić się w swoimi pokoju i wyrwał się na świeże powietrze. Bez skutku, ale Linda była osobą, która nie przyjmowała do wiadomości „nie” nawet z mocnymi argumentami. 
— Nie wierzę w to — wyznał po chwili Matt, koncentrując swoją uwagę na talerzu, jakby naczynie było  najciekawszym obiektem obserwacji w promieniu najbliższej mili. Całkowicie zignorował zachowanie koleżanki i spojrzał w przelocie na poruszanego Keehla, który wysłał gromy blondynce.
— Też nie — podjął po chwili Mello, gdy dotarły do niego słowa przyjaciela. — Była profesjonalistką, nie popełniłaby takiego błędu — oświadczył stanowczo i zacisnął place na nożu, pozwalając, aby krew zagościła na jego matowej skórze.
— Profesjonaliście czasem popełniają błędy — zaprzeczyła Linda.
— Nie ona. — Matt wstał z takim impetem, że gdyby nie jego refleks hazardzisty na pewno wylądowałoby na podłodze z głuchym łoskotem. — Była niedoścignionym eksperymentem w dziecinie inwigilacji — odparł i odszedł.
Mello długo patrzył na jego sylwetkę, która w końcu zniknęła za drzwiami jadalni i ręką uciszył Lidnę, mamrocząc pod nosem coś o tym, że Matt znów nie opróżnił całego talerza.
Keehl odniósł wrażenie, że zapomniał o czymś ważnym i nawet nie zorientował się, że Near bacznie go  obserwuje, okręcając kosmyk włosów wokół palca.

Usłyszał wibracje w kieszeni i wyciągnął telefon. Na jego skroni pojawiła się pulsująca żyłka, gdy wyświetlacz zakomunikował, że dzwoni do niego marnotrawny Matt. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien odbierać, ale ostatecznie to zrobił,
— Wisisz mi dobrą czekoladę — powiadomił go uroczyście na powitanie. A gdy usłyszał ostry pisk opon, odgłos strzału i chrapliwy śmiech Matta jego dłoń machinalnie powędrowała do nowo zakupionego różańca.
— Nie będę przykładać do tego ręki, żeby ci dupa rosła — odparł złośliwie. Mello zagadywał, że po sprawieniu mu komplementu, zaciągnął się papierosem i poprawił gogle na nosie wyuczonym gestem.  
— Jak ty dobrze mnie znasz — zironizował. — Do rzeczy — pośpieszył go Keehl, bo jego zmora wydawała się autentycznie zabiegana i zajęta.
— Zlokalizowałem słaby punkt SPK — pochwalił się — a właściwie to dwa — uściślił, a Mihael prychnął jak zbulwersowany kot, gdy tym razem klakson zatrąbił mu w uszach. — Jeden ma cycki, drugi krzywy zgryz. Co wybierasz?
— Cycki — odparł bez zawahania, bo po tonie głosu maniaka gier zanalizował, że drugim miał ochotę się zająć sam osobiście z nie ukrywaną przyjemnością.
Gdy podzielił się nazwiskiem, Mello zamarł.
Nie spodziewał się, że jego drogi znów skrzyżują się z osobą, którą lubił tak bardzo jak Lindę, podrywającą Matta na każdym kroku.
JEGO MATTA, PSIAKREW.

11 komentarzy:

  1. Oż w dupę... krwawię intensywnie. Kcem jeszcze i dużo kcem. Wiem, ze było długie i że było dobre, ale ja chcę jeszcze *tupie nogą jak rozwydrzony smarkacz*
    Napisałabym coś konstruktywnego, ale kurna krwawię!
    Twoja wina -.-
    W każdym razie, oh Mello, oh Matt, wy małe zboczeńce nie krzyczcie tam po nocach *doświadczyła mieszkania w bloku, więc pławi się w empatii dla kobiety*
    Wiedz, że odrywasz mnie od nauki i jesteś okrutną kobietą *idzie czytać ponownie* bosh, epickie

    Następnym razem, bądź mym rozsądkiem, więcej nie piję -.- mój żołądek gdzieś uciekł i nie chce skurwiel wracać, a to juz długo

    OdpowiedzUsuń
  2. „Mello obudził się rano, mimo że na zegarku było pięć minut po czternastej” – Sarin w soboty.
    „nie podarował mu w prezencie ciepłych, wełnianych skarpetek, które zdecydowanie kłóciłby się z jego image członka mafii.” – KŁóCIŁYBY się :) Ale samo porównanie rozbraja :D.
    Gah. W anime Lindy było mało, więc jej nie pamiętam, ale tutaj jej nie polubiłam. Nie znoszę, gdy ktoś kogoś nagabuje do rzeczy typu "wyjdź z domu, nie kiś się", bo na usta ciśnie zawsze mi się wtedy piękne, liryczne i zgrabne "spie..." ... czone ciasto.:3
    I Wedy się pojawiła *^*.
    Stworzyłaś nieco przygnębiające opowiadanie, zwłaszcza opisy kawalerki Matta zawsze wprawiają mnie w melancholię. Bo oni darzą się takim uczuciem, że mają w dupie tapetę, kartonowe pudełka i... Wszystko. Ale z drugiej strony to smuci, choć wydaje sie najbardziej prawdopobne w ich przypadku.
    Kcem więcej takich długich rozdziałów *^* I dzięki za odpoczynek dla oczu :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kaprys na posterunku!
    Przeczytał ostatnie rozdziały, znowu :D
    Ok, a teraz idzie się uczyć. Kaprys z tobą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze trochę i będziesz chodziła z plakietką: nie jestem miła. Ja takowej nie potrzebuję :p
    Cieszę się, gnił w plikach, więc rozchmurz się i zdrowiej:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Takich, których nie widział nikt? Dużo, ale nie martw się nie będę ładować tam wszystkiego ;)
    Możesz mi smarczeć w rękaw.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie :p
    Mam też jakieś 14 opakowań chusteczek, bo ja nie smarczam, jestem na to zbyt leniwa

    OdpowiedzUsuń
  7. Sprawiajmy pozory, że nie jest jeszcze ze mną tak źle.
    Cóż rozsądnie, ktoś musi myśleć, cieszę się, że ty przejęłaś to zadanie na siebie

    OdpowiedzUsuń
  8. Ej, tak bardzo nie mam czasu, jebnij rozdział, żebym mogła narzekać jeszcze bardziej, jak bardzo nie mam czasu, co?
    Ależ ja lubię wkurwiać ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja jebnę dziś i gdzie tu sprawiedliwość?

    OdpowiedzUsuń
  10. mama "kochanie nie kop chłopca bo cię ciężarówka przejedzie".
    Mi to tam zaleciało sprawiedliwością.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ta Twoja sprawiedliwość -.- aż się boją momentami. No dobra, dobra, wiem, ze to ja akurat chrzanie. Milczę i wracam do pisania

    OdpowiedzUsuń