Dla Kaprysu. ♥
Mello
obudził się rano, mimo że na zegarku było pięć minut po czternastej, ale nie
miał zamiaru tego komentować, i przetarł oczy, czując, że ma wyschnięte gardło.
Potrzebował reanimacji w postaci czekolady i zimnego prysznicu, nie pogardziłby
też całusem w policzek i zdjęciem na dokładkę, które nadal dekorowało ściany w
siedzibie SPK.
„Marzenia
nic nie kosztują”, przemknęło mu przez myśl, kiedy wygramolił się z połów
pościeli i wstał. Natychmiast tego pożałował, gdy jego cztery litery
zaprotestowały ostrym bólem, który rozprowadził się szybko po ciele.
—
Matt, zamorduje cię — zagroził, stwierdzając, że musi skorzystać z dobroci
lodówki swojej prywatnej zmory, której nie potrafił za żadne skarby świata
zlokalizować w dusznym pomieszczeniu, przesiąkniętym aż po brzegi smrodem
papierosów. Nie było go ani na łóżko, ani przed łóżkiem, ani tym bardziej pod
łóżkiem i Mello skapitulował.
Upadł
z powrotem na poduszkę i pociągnął żałośnie nosem, gdy przyszło mu do głowy, że
powinien wypić melisę zamiast zwyczajowej dawki kofeiny. Zamknął na chwilę
oczy, dochodząc powoli do wniosku, że życie nie pałało do niego żadnym ciepłym
uczuciem, a dobry nastrój wybrał się na wakacje. Czasem miewał takie chwilę, że
nawet nie miał siły obrzucać wszystkich dookoła przysłowiowym mięsem, a to było
do niego tak niepodobne, jak to, że skończy swój romans z kostkami czekolady i
przerzuci się na jedno piwo przed snem.
Syknął cierpiętniczo i owinął się szczelnie prześcieradłem,
kierując się niechętnie w stronę, gdzie jeszcze wczoraj znajdowała się kuchnia.
Gdy jego nogi przeżyły spotkanie trzeciego stopnia z zimnymi kafelkami,
wzdrygnął się, żałując, że Matt nie wyposażył kawalerki w kapcie i nie
podarował mu w prezencie ciepłych, wełnianych skarpetek, które zdecydowanie
kłóciłyby się z jego image członka mafii.
Mello
był z siebie naprawdę dumny, że nie potknął się o kartonowe pudełka, które
zajmowały osiemdziesiąt procent powierzchni płaskich w kilku metrach
kwadratowych, z których wychowanek Wammy House uczynił sobie „przytulne”
gniazdko.
„Brakuje
tylko zwierzątka domowego”, pomyślał refleksyjnie Keehl, gdy zaszczycił kuchnie
swoją obecnością. Choć musiał przyznać, że nazywał ją w taki sposób tylko
dlatego, że nie potrafił znaleźć lepszego określenia.
Pomieszczenie
prezentowało się jak magazyn odpadów chemicznych, który przechowywał
najróżniejsze opakowania chipsów z śladowymi ilościami zdrowego jedzenia, już
dawno przekraczającego datę ważności. Gdy Mihael poczuł zapach spleśniałych
potraw unoszący się w powietrzu, zakaszlał, bo aż zakręciło mu się w nosie i
nabawił się odruchów wymiotnych. Dla swojego bezpieczeństwa wolał nie otwierać
zakurzonego okna, w obawie, że zawiasy mogłyby tego nie wytrzymać, dlatego
poszedł odwiedzić lodówkę, która wyglądała najbardziej zachęcająco.
Mello
od dawna wiedział, że Matt nie miał za grosz gustu, a surowość pomieszczenia
tylko go utwierdzała w tym przekonaniu, ale nie mógł przełknąć myśli, że jego
przyjaciel nie obnosił się przez te cztery lata z miłością i nie wytapetował lodówki ich zdjęciami, zwłaszcza że tak
opiekuńczo przygarnął go pod swój dach dzisiejszej nocy.
Nieprzyjemny
dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy dostrzegł na brudnym kredensie
prostokątną, samoprzylepną karteczkę zaatakowaną zupką chińską, którą pewnie
Matt skonsumował na śniadanie.
—
Mogłeś się ze mną podzielić — poskarżył się Keehl pod nosem, gdy zgarnął
do ręki świstek papieru. Od razu zidentyfikował niedbałe pismo nałogowego
palacza, które było tak trudne w rozszyfrowywaniu, że zajęło to Mihealowi
minutę z kawałkiem.
„Powiedzenie,
że piszesz jak kura pazurem to komplement”, przemknęło mu przez myśl.
Przeczytał wiadomość jeden raz, a potem drugi i trzeci. Westchnął głęboko i
oparł się o blat brudnego kredensu, ażeby nie upaść i nie nabawić się jeszcze
więcej uszczerbków na swoim zdrowiu.
Mello
krew zalała, gdy zrozumiał przesłanie, które Matt zawarł w jednym zdaniu i
naprawdę miał ochotę znaleźć go pośród rzeki ludzi i wybić jedynki z
premedytacją, ale szybko się powstrzymał, przypominając sobie, że okularnik
miał mnóstwo powodów, aby go wykorzystać i porzucić.
Doprowadzenie
się do stanu używalności zajęło mu ponad godzinę, nie wspominając już o tym, że
nie mógł się zaspokoić tabliczką czekolady, bo jego serdeczny przyjaciel nie dysponował żadnymi słodyczami, które
mogłyby posilić żołądek Mihaela. Dlatego też na swój tymczasowy obiekt
pożądania wybrał karton mleka, wyglądający najmniej podejrzanie ze wszystkich
produktów odżywczych, które Matt przechowywał w kawalerce.
Gdy
wyszedł na klatkę schodową, został przywitany przez wścibskie i karcące
spojrzenie pani w podeszłym wieku, która wskazała na niego palcem i powiedziała
coś, co Mello zrozumiał jak „ty!”.
—
Owszem — przytaknął wylewnie, gdy staruszka spłodziła sobie na czole jeszcze
więcej zmarszczek i mruknęła, że bachory w dzisiejszych czasach wymagają
twardej ręki. Keehl wzruszył tylko bezradnie ramionami, bo przecież nie mógł
odpowiadać za wychowanie wszystkich „bachorów” w Los Angeles.
—
Dzień dobry i do widzenia — pożegnał się, dogłębnie przejęty, że ktoś się
do niego odezwał.
—
Może byś zamknął z łaski swojej drzwi, co? — zaskrzeczała po chwili. Nie dając
mu żadnych szans na ucieczkę, zadomowiła się tuż przed jego nosem, wymachując
ostrzegawczo laską, która miała tak ostre zakończenie, że wychowanek sierocińca
wykonał posłusznie kilka kroków do tyłu.
—
Może mógłbym — przytaknął szybko, nie mając ochoty edukować starszej pani i
tłumaczyć, że drzwi wymagały remontu i zapewniać, że żaden złodziei obdarzony
zdrowym rozsądkiem nie wybrałby za punkt swojego haraczu mieszkania Matta,
które już dawno powinno zakwalifikować się nienadającego się do użytku.
Wyciągnął
klucze, których przeznaczenia nie mógł sobie już przypomnieć, i zaczął
majstrować przy drzwiach, udając, że je zamyka. Miał nadzieje, że starsza pani
pójdzie na kompromis i w zamian pozwoli mu się wymknąć na dwór. Skapitulował
dwie minuty później, kiedy poczuł lodowate spojrzenie kobiety na swoim karku.
Zagryzł wargę, szykując się na najgorsze. Matt uprzedzał, że ściany są cienkie,
a on z przykrością musiał przyznać, że nie potrafił przystosować się do ciszy
nocnej. Nie mógł przestać jęczeć i nie odstawał od kobiet zarabiających na
dzielnicy czerwonych latarni.
„Kij
ci w oko”, pomyślał, bo najwyraźniej kobieta pomyliła go z wynajmującym i na
jednym wydechu przedstawiła mu cały arsenał argumentów, dlaczego powinien
uregulować zaległy czynsz, nie omieszkując na koniec zagrozić eksmisją, policją
i prawnikiem, z którym zdążyła się już skonsultować w tej sprawie.
„A
może frytki do tego?”, zamyślił się Mello, gdy właścicielka przestała mu
ględzić za uszami.
—
Przekaże. — Złożył obietnicę, uśmiechnął się grzecznie i wymknął się, bo już
zdążyła otworzyć usta, aby uraczyć go nową litanią, a nie miał najmniejszej
ochoty marnować swojego cennego czasu. Musiał się skoncentrować na trzech
czynnikach, które sprawią, że jego życie będzie piękniejsze.
Gdy
udało mu się przemknąć niezauważony przez klatkę schodową, postanowił zapisać
to do swoich prywatnych życiowych sukcesów. Uśmiechnął się cierpiętniczo,
przeżegnał i przyrzekł sobie, że już nigdy tu nie wróci i poważnie rozważy
sprawę sponsorowania Matta, aby wymigał się od mieszkania w tej dziurze zabitej
czterema dechami.
♠
Przez
ostatnie cztery lata ani razu nie pomyślał o TYM człowieku. Jak przez mgłę
pamiętał dzień, w którym wypalili pierwszego jointa. Pamiętał jak mimo ostrych
protestów i narzekań, Matt namówił go do nielegalnego opuszczenia zimnych murów
sierocińca, aby „poszerzyć horyzonty”, posiadając specyficzny dar
przekonywania, przekupił go opakowaniem czekolady.
Mello
wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu, gdy przypomniał sobie aż nazbyt dokładnie
jak nawzajem odkrywali i poznawali różne zakamarki swoich ciał przy pomocy
języków, bo zawładnęła nimi potrzeba dokształcenia się z anatomii człowieka.
Matt często się śmiał, że udziela prywatnych korepetycji i powinien dostać w
nagrodę niewymagającego zobowiązań całusa.
Mello
musiał przyznać, że praca ust Matta poprawiła się na lepsze, o czym świadczyły
liczne krwiste ślady na bladej skórze Mihaela, które gęsto zdobiły jego szyje i
plecy.
Keehl
poczuł jak ogarnęła go fala ciepła, która skumulowała się między nogami. Może
powinien popracować nad odnowieniem znajomości?
Został
sprowadzony na ziemie, kiedy zderzył się z czymś twardym, małym i kościstym.
—
Nadal bujaj głową w chmurach. Nie przeszkadzaj sobie. — Usłyszał prychnięcie i
Mello miał przez chwilę wrażenie, że dopuścił się największego przestępstwa.
Już chciał się zrekompensować i powiedzieć krótkie: „moja wina”, ale zamiast
tego zaklął pod nosem, gdy zidentyfikował jej głos. Ten charakterystyczny
fiński akcent poznałby nawet na krańcu świata.
—
Sama uważaj.
Spiorunował
dziewczynę spojrzeniem, stwierdzając, że do schludności wiele jej brakuje;
miała na sobie jasne dżinsy potraktowane farbą olejną, bluzę, która
zdecydowanie nie należała do niej — była o jakieś cztery numery za duża,
sięgała aż do kolan — i zniszczone trampki, nadające się do nakarmienie kosza.
Nie mógł się nie roześmiać, kiedy zanurkowała po swoje rzeczy, które wylądowały
w nieładzie i składzie na kostce brukowej o kolorze rdzy.
—
Ruszyłbyś swoje dupsko i pomógł — stwierdziła, nie zaszczycając go spojrzeniem,
chociaż Mihael wiedział, że zrobiła to z przekory. Jej buntowniczy,
feministyczny charakter protestował za każdym razem, gdy w grę wchodziło
przejęcie pomocy od mężczyzny.
—
No, po prostu wymarzony dzień na takie spotkania — mruknął kąśliwie. Znajoma z
dzieciństwa pozbierała z asfaltu zeszyt, parę pędzli i kilka tubek z farbami,
aby rzucić mu pogardliwe spojrzenie.
—
Marudzisz. — Wytknęła mu język i ziewnęła przeciągle. Wyglądała na kogoś, kto
zarwał nockę.
—
Zaszalało się w nocy — skomentował złośliwie Mello, gdy dziewczyna wstała i
wyprostowała się dumnie, a jej twarz zalała się bladym rumieńcem.
—
Nadal jesteś na mnie zły? — zaciekawiła się Linda, wyginając usta w podkówkę. Z
roztargnieniem zmierzwiła jasną czuprynę, zgarnęła ją w kucyk i ujarzmiła
gumką, która zazwyczaj pełniła rolę bransoletki na prawym nadgarstku.
—
Nie jestem zły, jestem poirytowany — usprawiedliwił się szybko i posłał jej
karcące spojrzenie znad wachlarza gęstych rzęs.
—
Raczej zazdrosny — mruknęła pod nosem, ale tak, że Mihael usłyszał to
doskonale. Skrzywił się.
—
Nie mam o co — odparł sucho i ugryzł kawałek czekolady, którą nabył w spożywczym
za promocyjną cenę.
—
Przestań. Nigdy nie wypytywałam go z kim jeszcze sypia — zapewniła rozbawiona,
gdy zmarszczka na czole Keehla tylko się pogłębiła. Pamiętał dzień, kiedy aż z
pedantyczną starannością przeliterował jej magiczne słowo na „s”, ale ona nigdy
nie potrafiła przystosować się do żadnych zasad.
—
Zapomnij, że w ogóle się widzieliśmy — poinformował ją cierpko, wymijając, ale
dziewczyna przewróciła tylko oczami i uwiesiła się mu na ramieniu, wciskając w
jego okaleczone dłonie swoje przybory malarskie.
—
Zobacz. — Szarpnęła go za rękaw czarnej bluzy i wskazała podbródkiem na
mężczyznę, który stał po drugiej stronie ulicy. Mello skrzywił się, gdy
dziewczyna pociągnęła go w tamtą stronę i zachichotała, strzepując z ramienia
wyimaginowany kurz.
—
Bogowie, jakie wypolerowane laczki! — Skarciła gust mężczyzny, który
prezentował się jak typowy casanova z francuskimi loczkami na głowie i
przyklejonym do twarzy uśmiechem pełnym wyższości. Mierzył spojrzeniem ponad
głowy, jakby chciał zakomunikować, że jest najważniejszą personą w tej okolicy.
—
Mihael — spojrzała stanowczo w oczy Mello, który nie miał pojęcia jak powinien
zareagować na jej nietypowy entuzjazm. — Uwielbiam twoje wysłużone glany,
wiesz? Nie zmieniaj się!
—
Aha — skomentował subtelnie, bo pierwszy raz od dawna nie miał pojęcia, jak
powinien się zachować. Linda była stworzeniem, które zawsze dostawało to co
chciało i Mello nie miał bladego pojęcia, czy powinien się jej bać, czy ją
podziwiać, dlatego wybrał neutralną opcję. Wyrwał się z jej uścisku i skarcił
ją spojrzeniem, dając dziewczynie jasno do zrozumienia, aby nie mieszała go do
swojego hobby wyśmiewania się z ludzi na każdym kroku. On wolał odreagować
wyżywając się na nich psychicznie.
Wykrzywiła
usta w trudnym do odgadnięcia grymasie, gdy Mello, aby uprzykrzyć jej życie,
zaczął wertować szkicownik, z którym się nigdy nie rozstawała.
—
Nadal masz okropną kreskę — skrytykował, kiedy bez zainteresowania przerzucił
na kolejną stronę.
—
A ty fatalny gust, więc jesteśmy kwita. — Wzruszyła ramionami, a Mello
wiedział, że jego uwagi nie robiły na niej żadnego wrażenia, ale nie miał
najmniejszej ochoty głaskać jej po głowie, mimo że krytykiem sztuki był żadnym.
—
Naucz się w końcu cieniować — pouczał dalej, gdy zatrzymał się na kartce, która
prezentowała znajome rysy twarzy. Zmarszczył czoło. — Mogę pożyczyć? — zapytał,
przenosząc wzrok z rysunku na Lindę.
—
Ha! — wykrzyknęła tryumfalnie. — A jeszcze przed chwilą narzekałeś, że taka ze
mnie artystka jak z cykady muzyk — rzuciła zgryźliwie, ale przytaknęła,
wyrażając swoje pozwolenie.
—
Nie porównuj się do cykad. Obrażasz ich godność. — Wytargał szkic z
zeszytu i oddał jej resztę.
—
Znalazł się obrońca zwierząt — prychnęła pod nosem. — Yagami nie narzekał —
rzuciła, jakby od niechcenia, a gdy twarz Mello wykrzywiła się w grymasie
złości, uśmiechnęła się szeroko.
—
Sugerujesz coś? — Uniósł brwi. Jego ton głosu był tak zimny, że dziewczyna aż
się wzdrygnęła i żałowała, że nie ugryzła się w język.
—
Tak — przytaknęła, zgarniając zabłąkany kosmyk za ucho. — Doręczyłam mu
wasze szkice — wytłumaczyła tak swobodnie jakby mówiła o pogodzie.
—
Wasze? — powtórzył, szukając sprostowania albo cienia nadziei.
—
Na miłość boską, Mello — żachnęła się i zabrała mu pędzle. — Twoje i
Neara — wytłumaczyła szorstko.
—
Myślisz, że nie… — zawahał się na chwilę, gdy Linda zlitowała się nad nim i
zaprzeczyła:
—
Na bank nie wie — zapewniła i przekręciła oczyma.
Keehl
wypuścił głośno powietrze z płuc.
—
Wybaczam — odparł pośpiesznie, gdy dziewczyna w między czasie złapała taksówkę
i pomachała mu na pożegnanie, pakując się na tylne siedzenie.
Mihael
musiał przyznać z nieukrywaną odrazą, że Linda należała do kobiet naprawdę
atrakcyjnych. Miała w sobie coś takiego, co przyciągało uwagę i kusiło
spragnione męskie spojrzenie. Ale nie był jednak aż tak bardzo zdesperowany,
aby komplementować na każdym kroku osobę, która była jego prywatnym bólem
głowy, źródłem wszystkich kłótni z Mattem, bombą nastrojów i wrogiem publicznym
numer jeden.
Nie
miała najmniejszej szansy konkurować z niezawodną Merrie Kenwood, która w
oczach Mello posiadała wszystko, co mogło ją sklasyfikować do chodzącego
ideału.
Aż
za dobrze pamiętał, kiedy jej śmierć stała się tematem wielu plotek.
— Wedy nie żyje — oświadczył poważnie przy
swojej ostatniej kolacji, którą odbył przy jednym stole z Mattem i odłożył
gazetę na stół, tylko po to, aby po chwili znów ją zgarnąć. Po raz kolejny
przewertował krótki artykuł, który zdobił główną stronę. Znał go tak dobrze, że
mógłby go recytować, ale wolał udawać, że jest inaczej, aby się narażać na
złośliwie komentarze kierowane pod swój adres.
— Czytałam, że roztrzaskała się w Kolorado.
— Linda, która od zawsze nie mogła się nie wtrącać w rozmowy innych,, dała na
chwilę spokój Nearowi i zabrała brukowiec Mello sprzed nosa.
— Z tobą jeszcze nie skończyłam — dodała po
chwili, wskazują oskarżycielsko palcem wskazującym na Neara, którego próbowała
któryś już raz z rzędu namówić, aby przestał kisić się w swoimi pokoju i wyrwał
się na świeże powietrze. Bez skutku, ale Linda była osobą, która nie
przyjmowała do wiadomości „nie” nawet z mocnymi argumentami.
— Nie wierzę w to — wyznał po chwili Matt,
koncentrując swoją uwagę na talerzu, jakby naczynie było najciekawszym
obiektem obserwacji w promieniu najbliższej mili. Całkowicie zignorował
zachowanie koleżanki i spojrzał w przelocie na poruszanego Keehla, który wysłał
gromy blondynce.
— Też nie — podjął po chwili Mello, gdy
dotarły do niego słowa przyjaciela. — Była profesjonalistką, nie popełniłaby
takiego błędu — oświadczył stanowczo i zacisnął place na nożu, pozwalając, aby
krew zagościła na jego matowej skórze.
— Profesjonaliście czasem popełniają błędy —
zaprzeczyła Linda.
— Nie ona. — Matt wstał z takim impetem, że
gdyby nie jego refleks hazardzisty na pewno wylądowałoby na podłodze z głuchym
łoskotem. — Była niedoścignionym eksperymentem w dziecinie inwigilacji — odparł
i odszedł.
Mello długo patrzył na jego sylwetkę, która
w końcu zniknęła za drzwiami jadalni i ręką uciszył Lidnę, mamrocząc pod nosem
coś o tym, że Matt znów nie opróżnił całego talerza.
Keehl odniósł wrażenie, że zapomniał o czymś
ważnym i nawet nie zorientował się, że Near bacznie go obserwuje,
okręcając kosmyk włosów wokół palca.
Usłyszał
wibracje w kieszeni i wyciągnął telefon. Na jego skroni pojawiła się pulsująca
żyłka, gdy wyświetlacz zakomunikował, że dzwoni do niego marnotrawny Matt.
Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien odbierać, ale ostatecznie to zrobił,
—
Wisisz mi dobrą czekoladę — powiadomił go uroczyście na powitanie. A gdy
usłyszał ostry pisk opon, odgłos strzału i chrapliwy śmiech Matta jego dłoń
machinalnie powędrowała do nowo zakupionego różańca.
—
Nie będę przykładać do tego ręki, żeby ci dupa rosła — odparł złośliwie. Mello
zagadywał, że po sprawieniu mu komplementu, zaciągnął się papierosem i poprawił
gogle na nosie wyuczonym gestem.
—
Jak ty dobrze mnie znasz — zironizował. — Do rzeczy — pośpieszył go Keehl, bo
jego zmora wydawała się autentycznie zabiegana i zajęta.
—
Zlokalizowałem słaby punkt SPK — pochwalił się — a właściwie to dwa — uściślił,
a Mihael prychnął jak zbulwersowany kot, gdy tym razem klakson zatrąbił mu w
uszach. — Jeden ma cycki, drugi krzywy zgryz. Co wybierasz?
—
Cycki — odparł bez zawahania, bo po tonie głosu maniaka gier zanalizował, że
drugim miał ochotę się zająć sam osobiście z nie ukrywaną przyjemnością.
Gdy
podzielił się nazwiskiem, Mello zamarł.
Nie
spodziewał się, że jego drogi znów skrzyżują się z osobą, którą lubił tak
bardzo jak Lindę, podrywającą Matta na każdym kroku.
JEGO
MATTA, PSIAKREW.
Oż w dupę... krwawię intensywnie. Kcem jeszcze i dużo kcem. Wiem, ze było długie i że było dobre, ale ja chcę jeszcze *tupie nogą jak rozwydrzony smarkacz*
OdpowiedzUsuńNapisałabym coś konstruktywnego, ale kurna krwawię!
Twoja wina -.-
W każdym razie, oh Mello, oh Matt, wy małe zboczeńce nie krzyczcie tam po nocach *doświadczyła mieszkania w bloku, więc pławi się w empatii dla kobiety*
Wiedz, że odrywasz mnie od nauki i jesteś okrutną kobietą *idzie czytać ponownie* bosh, epickie
Następnym razem, bądź mym rozsądkiem, więcej nie piję -.- mój żołądek gdzieś uciekł i nie chce skurwiel wracać, a to juz długo
„Mello obudził się rano, mimo że na zegarku było pięć minut po czternastej” – Sarin w soboty.
OdpowiedzUsuń„nie podarował mu w prezencie ciepłych, wełnianych skarpetek, które zdecydowanie kłóciłby się z jego image członka mafii.” – KŁóCIŁYBY się :) Ale samo porównanie rozbraja :D.
Gah. W anime Lindy było mało, więc jej nie pamiętam, ale tutaj jej nie polubiłam. Nie znoszę, gdy ktoś kogoś nagabuje do rzeczy typu "wyjdź z domu, nie kiś się", bo na usta ciśnie zawsze mi się wtedy piękne, liryczne i zgrabne "spie..." ... czone ciasto.:3
I Wedy się pojawiła *^*.
Stworzyłaś nieco przygnębiające opowiadanie, zwłaszcza opisy kawalerki Matta zawsze wprawiają mnie w melancholię. Bo oni darzą się takim uczuciem, że mają w dupie tapetę, kartonowe pudełka i... Wszystko. Ale z drugiej strony to smuci, choć wydaje sie najbardziej prawdopobne w ich przypadku.
Kcem więcej takich długich rozdziałów *^* I dzięki za odpoczynek dla oczu :D.
Kaprys na posterunku!
OdpowiedzUsuńPrzeczytał ostatnie rozdziały, znowu :D
Ok, a teraz idzie się uczyć. Kaprys z tobą.
Jeszcze trochę i będziesz chodziła z plakietką: nie jestem miła. Ja takowej nie potrzebuję :p
OdpowiedzUsuńCieszę się, gnił w plikach, więc rozchmurz się i zdrowiej:*
Takich, których nie widział nikt? Dużo, ale nie martw się nie będę ładować tam wszystkiego ;)
OdpowiedzUsuńMożesz mi smarczeć w rękaw.
Nie :p
OdpowiedzUsuńMam też jakieś 14 opakowań chusteczek, bo ja nie smarczam, jestem na to zbyt leniwa
Sprawiajmy pozory, że nie jest jeszcze ze mną tak źle.
OdpowiedzUsuńCóż rozsądnie, ktoś musi myśleć, cieszę się, że ty przejęłaś to zadanie na siebie
Ej, tak bardzo nie mam czasu, jebnij rozdział, żebym mogła narzekać jeszcze bardziej, jak bardzo nie mam czasu, co?
OdpowiedzUsuńAleż ja lubię wkurwiać ludzi...
A ja jebnę dziś i gdzie tu sprawiedliwość?
OdpowiedzUsuńmama "kochanie nie kop chłopca bo cię ciężarówka przejedzie".
OdpowiedzUsuńMi to tam zaleciało sprawiedliwością.
Ta Twoja sprawiedliwość -.- aż się boją momentami. No dobra, dobra, wiem, ze to ja akurat chrzanie. Milczę i wracam do pisania
OdpowiedzUsuń