Matt
usiadł na krześle, aby ochłonąć i w końcu zapalił papierosa z nadzieją, że ten
uspokoi skołatane nerwy. Emocje, które nim zawładnęły, były tak ulotne, jak ten
dym, który powoli wypuszczał przez usta. W tym momencie kopcił jak lokomotywa,
żeby tylko zapomnieć o człowieku, który przewrócił jego świat do góry nogami -
nie na chwilę, ale na zawsze.
Jak
na prawdziwego i notorycznego palacza przystało, nie kończył na jednej paczce
tytoniu, bo po symbolicznej była jeszcze jedna, a po niej kolejne cztery, co
przy jego nieszczęściu wcale nie pomogło.
Jęknął
cicho, chowając twarz w dygoczących dłoniach. Był rozchwiany emocjonalnie i
przesadzał, ale nie miał pojęcia z czego to wynikało. Nie ukrywał, że teraz
najchętniej dałby sobie po prostu kulkę w łeb i byłoby po kłopocie. Jednakże
bał się, bo był tchórzem, a na dodatek, co najważniejsze, gryzło go sumienie.
Stwierdziwszy,
że siedzenie i zadręczenie się na śmierć w niczym nie pomoże, włożył w uszy
słuchawki i włączył sobie ścieżkę dźwiękową Final Fantasy XII. Twarz, którą
widział w swojej głowie, przyniosła mu odrobinę ulgi, ale także sprowokowała
złośliwe ukłucie gdzieś w okolicy serca.
Po
czterech godzinach bezproduktywnego grania, wstał, a jego cień jak milczący
towarzysz rozciągnął się na ścianie. Zabrał kurtkę, założył buty i wyszedł.
Miał dość siedzenia na jednym miejscu, co w jego wypadku należało do rzadkości.
*
Nad
Los Angeles unosiła się mlecznobiała mgła. Niewyraźne promienie słońca
próbowały walczyć bezskutecznie z kłębiącymi się na niebie deszczowymi chmurami,
które leniwie posuwały się do przodu w rytm tylko sobie znanych melodii.
Był
chłodny, jesienny poranek, siąpiło, a w radiu odżyła moda na piosenki lat
siedemdziesiątych.
Żyć, nie umierać, pomyślał złośliwie,
poprawiając przekrzywione gogle.Doskonały
poranek na filozoficzne rozkminy, zakręcił się w myślach mężczyzna, zaciągając się papierosem,
gdy kolejny raz zdał sobie sprawy, że rozwiązywał swoje stare jak świat
egzystencjalne dylematy z mdłości.
Rzecz działa się w pewną deszczową i ciemną
noc. Była jesień, początek wieku dwudziestego pierwszego. Dzień jego
pożegnania.
Wsłuchiwał się w deszcz uderzający o
metalowy parapet i bębniący w szklane, brudne szyby.
— Będę już szedł, Matt — usłyszał gdzieś nad
swoim ramieniem. Nie zareagował tak jak powinien zareagować każdy dzieciak w
jego wieku, gdy najlepszy przyjaciel żegna się z nim najprawdopodobniej na
zawsze. Nie ruszył się, tylko mocno zaciągnął papierosem.
Wiedział, że nie mógł nic zrobić. Nie miał
żadnego asa w rękawie. Przypatrywał się tylko bezmyślnie swojemu
zniekształconym odbiciu, jak klasyczna osoba, która nie ma nic do powiedzenia.
Zaiste, mógł tylko patrzeć jak odchodzi, a przynajmniej to próbował sobie
wmówić.
— Wiesz, co, Matt, pamiętasz te książki o
oprogramowaniu i inne takie, które chciałeś przeczytać, prawda? — zagadnął
jeszcze na odchodnym Mello, zaciskając trochę drżącą dłoń na klamce.
— Możesz je wziąć. Są dla ciebie — odpowiedział.
Matt zachichotał, zastanawiając się, czy
wszystko co potrafił, to robić dobrą minę do złej gry. Zamknął oczy i
westchnął, siląc się na uspokojenie wybijającego dzikie rytmy serca. Chciał za
wszelką cenę, aby ta rozmowa miała charakter czysto formalny. Przecież tyle
ludzi żegna się każdego nowego dnia, oni nie byli żadnym wyjątkiem w hierarchii
społeczeństwa.
— Boi się, bo ci podziękuję — kontratakował,
unosząc dłoń z papierosem do góry i znów wkładając go sobie do ust. — No,
idź już, bo pomyślę, że ci zależy na ucisku czy coś — odparł szybko, tłamsząc
jakiekolwiek uczucia w delikatnym uśmiechu. Profilaktycznie nawet nie
zaszczycił go spojrzeniem. Bał się jak diabli, że jedno spojrzenie wystarczy,
aby się wyładować na dobre.
Mello chciał osiągnąć coś wielkiego, Matt
już dawno powiedział stanowcze „nie” i nie chciał wchodzić mu w drogę. Mimo wszystko
poczuł jak w oku zakręciła mu się łza, otarł ją szybko, mając nadzieję, że
Mello jest zbyt zajęty bagażem, aby to zauważyć.
— Zwijaj się, bo wyhodujesz sobie
niepotrzebne emocjonalne przywiązanie — pouczył go, żałując, że nie ugryzł się
w język. Znał to z autopsji. Jego przywiązanie miało tak długą smycz, że
musiał uważać, aby się na niej nie potknąć.
Matt zbyt pochłonięty swoim tuszowaniem
uczuć, nie zauważył jak przez twarz Mello przeszedł cień zdziwienia, który
szybko zatuszował obojętnością.
— Święta racja, wybacz, Matt. Trzymaj za
mnie kciuki.
Zamknął drzwi z hukiem. Przegrany podciągnął
kolana, ułożył głowę pomiędzy nimi, zasłaniając ją ramionami. Pierwszy raz i
ostatni gorzko zapłakał, nie licząc tych momentów w swoim życiu, gdzie musiał niechętnie
obierać cebule.
Pozwoliłem ci odejść, ale tym razem było
inaczej. Sam odszedłeś. Jesteśmy kwita, Mello, pomyślał, tym miłym akcentem
kończąc swoje refleksje. Potrząsnął głową, aby wyrzucić nieprzyjemne smutki z
głowy. Nie musiał przynajmniej grać szopki pod tytułem „dobry przyjaciel”.
Matt,
zacisnąwszy mocniej dłoń na kierownicy swojego starego volvo, skręcił w lewo z
głośnym piskiem opon na wyludnioną ulicę. Cieszył się, że minęły go uroki
porannych korków i rzeki ludzi, przepychające się przez zebrę w tylko sobie
znanym kierunku.
Zaparkował
na podjeździe starej kamienicy, która była pewnie zabytkiem jeszcze z drugiej
albo pierwszej wojny światowej i aż wołała o remont – szara bura i ponura, na
pewno nie spełniała już wcale wymogów sanitarnych, nie cieszyła oczu
zabłąkanych w tę okolicę turystów, ani tym bardziej nie rokowało pozytywnie na
przyszłość. Obiło mu się nawet o uszy, że mają ją rozbierać latem, ale nie
zadbał o większe szczegóły.
Rzucając
ostatnie spojrzenie swojemu ukochanemu rocznikowi ’94, z którego złaził już
niebieski lakier, zacisnął dłoń na klamce i pchnął z całej siły ciężkie drzwi,
które jako jedyne uległy odnowieniu zafundowanemu przez dobroć współlokatorów.
Właścicielką
była kobieta niepierwszej młodości, do której Jeevas nie miał szacunku prawie
wcale. Przyczynił się do tego emanujący od niej chłód, ciągle narzekania na
okrutny i podły los, a także nałożenie wszystkich możliwych nakazów na
lokatorów, którzy mogli jedynie oddychać i modlić się, aby nie spotkała ich za
to kara. Większe przedsięwzięcia musiały się odbywać w ścisłej tajemnicy i pod
jej niewiedzę, inaczej wszystko było skazane na porażkę.
A
teraz, gdy dochodziły do tego nieuregulowany czynsz za ten miesiąc, już w ogóle
nie wchodzi w jej drogę i starał się omijać ją jak najszerszym łukiem. Cieszył
się, że kobieta miała już tak słabe nogi, że tylko do czasu do czasu miała
odwagę spinać się na ostatnie piętro i narzekać jak w jej krzyżu łypie i nie ma
nawet pieniędzy na doktora, bo mieszkańcy zalegają z rachunkowością.
Wślizgnął się do chłodnego holu i niemalże na palcach, jak najciszej jak tylko
umiał, przemknął na pierwsze piętro i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Ślady
krwi, które jeszcze dwa dni temu połyskiwały na brudnych schodach, zniknęły bez
śladu i już żaden dowód zbrodni nie mógł zdradzić, że Matt przemycił do
mieszkania, coś naprawdę wyjętego spod prawa.
Był już tak sprawny w boju, że pokonanie kilku pięter nie stawiło dla niego
żadnej trudności, nawet jeśli jego ruchowa kondycja wymagała reanimacji. Po
upływie minuty z haczykiem pchnął drzwi do swojego mieszkania, wszedł do środka
i dopiero wtedy przekręcił klucz w drzwiach.
Mógł się czuć bezpiecznie z daleka od ludzkich spojrzeń i niepotrzebnych
gestów. Nie musiał udawać. Lubił zamknięte pomieszczenia. Gdyby istniała tak
możliwość, w ogóle nie wychodziłby z domu.
Sunął
z nóg wysłużone adidasy i wszedł w głąb mieszkania. Kierowany zamiarem
zrobienia sobie szybkiego, względnie zdrowego posiłku, ruszył do małego
pomieszczenia, który został okrzyknięty skromnym mianem prowizorycznej kuchni.
W drodze jednak zatrzymała go kusząco wyglądająca konsola. Usiadł na stercie
porozrzucanych w nieładzie ubrań i dał się porwać grze.
*
Dopiero
cztery godziny później przypomniał sobie o swojej potrzebie zaspokojenia głodu,
gdy brzuch uciskiem i burczeniem przypomniał brutalnie o swojej obecności. Woda
w czajniku żyła własnym życiem, szumując cicho. Dzień wdzierał się jak
nieproszony gość do mieszkania – swoim gwarem ulicznym i bladym promieniami
słońca zaburzając koncepcje spokoju dziewiętnastolatka – i nadmiar wszystkiego,
przez cienkie ściany słyszał jak małżonka zaś bije patelnią swojego męża i
krzyczy jak opętana, aby nie siedział cały dzień w domu, tylko brał się do
konkretnej roboty.
Matt,
aby umilić sobie arcyciekawe popołudnie, włączył radio. Akurat leciały
wiadomości. Spiker, szukający sensacji, nadawał o meteorycie, który rzekomo
spadł na obrzeże miasta aniołów i stał się obiektem ciekawości i kłopotów
policji, w tym samym czasie, co Matt ziewnął i przekręcił brudną od warzyw
dłonią kanał na inny.
Siekał
cebulę, a z jego oczu płynęły słone łzy. Nie wiedział jak to się stało, że
zmusił się do tego czynu, który na pewno zostawi trwały uszczerbek na jego
zdrowiu. Ale był pewny że musiał przyczynić się do tego jeden bardzo ważny i
paradoksalnie prosty fakt - allium cepa, to jedna z niewielu jadalnych
roślinek, które zasilały budżet całkowicie już pustej lodówki Matta.
Poderwał
się na miejscu, słysząc huk. Zaciekawiano tym faktem skierował się do wąskiego
przedpokoju. Chciał powiedzieć coś w stylu: „czuj się jak u siebie”, ale
zrezygnował.
—
Widzę, że pukanie to także twoje mocna sprawa — przywitał się uprzejmie, gdy
Mello próbował doprowadzić drzwi do porządku.
—
Same prosiły się o lanie — mruknął Mello, starając się je ustawić w zawiasy.
Bez skutku. Matt uśmiechnął się pod nosem. Jak
zwykle bezradny jak dziecko, przemknęło mu przez myśl.
—
Przyszedłeś się zrekompensować? — odparł rzeczowo, wkładając do ust papierosa.
—
Nie miałem gdzie się podziać — wytłumaczył pośpiesznie Mello. Prychnął pod
nosem, jak rozjuszony kot, gdy znów spudłował.
—
To twoja odpowiedź na wszystko? – Matt uniósł brwi, wycierając policzki mokre
od łez, aby przywołać się do porządku.
—
Nie becz już, bo w moim sercu zakiełkują wyrzuty sumienia — odparł w
końcu zbulwersowany zachowaniem kawałka drewna Mello. Matt zinterpretował to
jak: „pomógłbyś, a nie patrzył tak jak ciele w wymalowane wrota” — A tak w
ogóle nie wiedziałem, że z ciebie taka baba jest. No weź — skomplementował,
dzieląc się swoimi błyskotliwymi spostrzeżeniami przed całym światem.
—
Ano, a wiesz, że płaczę gdy się budzę? — kontynuował tę bezowocną wymianę zdań,
zabierając od Mello mały problem.
—
Niby dlaczego? — zainteresował się.
—
Na pożegnanie minionego dnia — wyjaśnił z goryczą w głosie Matt. — A teraz idź
dokończ kroić tę cebulę pókim dobry, okej? — podsunął, naprawiając rzecz, która
zdecydowanie przeszła zbyt wiele w swoim wiekowym życiu.
Matt
zignorował wesołe pobudki serca, gdy Mello postanowił przyjrzeć się sprawie
cebuli z bliska.
Ciemność
i pustka. To wszystko co czuł, gdy Keehl odszedł z jego życia, a teraz nie
chciał stwarzać sobie pozorów i traktować jego powrotu jak środek przeciwbólowy
na samotność. Był pewny, że prędzej czy później znów odjedzie, aby realizować
swój plan i wcielić się w rolę L.
Matt
kompletnie nie rozumiał heroicznych pobudek Mello, ale nie dociekał, na czym
polegał jego system wartości. Optymistyczna część natury Jeevasa była na tyle
naiwna, aby stworzyć sobie prosty szkic przedstawiający zarys zachowania
swojego przyjaciela. Skoro chciał stać się najwspanialszych, mógł tylko trzymać
za niego mocno kciuk i wysłać wirtualnego kopniaka w sam środek tyłka.
Po
kilku minutach wrócił do „wyciskarki łez”. Spodziewał się, że Mello zignoruje
nagłą potrzebę cebuli, która aż chciała wylądować na ich talerzach i tak
właśnie się stało.
Stał
przy oknie i patrzył się w dal, co jakiś czas odgryzając kawałek czekolady,
jakby była jego jednym źródłem życia.
Matt
był upartym stworzeniem, a najbardziej w świecie nie lubił ciągnącego się w
nieskończoność niezręcznego milczenia, może dlatego pod wpływem chwili działał
całkowicie impulsywnie. Automatycznie wyciągnął pistolet, błyszczący w blasku
nieśmiałych promieni słońca. Wymierzył lufę pistoletu w kark Mello. W mgnieniu
oka zwolnił magazynek i nacisnął na spust.
Mello
przełknął głośno ślinę. Matt nie pudłował. Nigdy.
Dziękuję
za zainteresowanie. Jestem naprawdę mile zdziwiona, że macie ochotę to jeszcze
czytać. Nowy rozdział pojawi się niedługo. Myślę, że na święta powinnam się
wyrobić.Chyba, że zechcielibyście wcześniej jako rekompensatę za te kilka
miesięcy. Pozdrawiam!
Tam chyba powinno być, że "zsunął" te buty, a nie "sunął", no, a poza tym to wszystko w porządku.
OdpowiedzUsuńRozdział jest wspaniały. Emocje Matta były podane na tacy, polane czekoladą i jeszcze posypane wiórkami kokosowymi. Pychota. A tak serio to było naprawdę genialnie. Rozmowa Matta i Mello niezmiernie mi się podobała, szczególnie fragment z porannym płakaniem. Całkowite mistrzostwo. Powiem Ci, że jestem zachwycona sposobem w jaki opisujesz kolejne sceny, a jeszcze bardziej jak manewrujesz językiem podczas ich rozmów. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i mam nadzieję, że uda Ci się go napisać w te święta ^^ No, a swoją drogą, to u mnie pojawił się nowy rozdział.
Punkt dla ciebie :D
UsuńChcesz tę czekoladę, bo wiesz tak mi słodko, że ja nie jestem wstanie jej skonsumować. Bardzo dziękuję za te wszystkie miłe słowa i w ogóle, aż mi głupio. Będę się zamarzyć w piekle za to, że jestem do tyłu z twoimi rozdziałami. Ale świąteczny na lot komentarzowy powinien wynagrodzić, prawda? ;) Nie, nie szukam rozgrzeszenia ;P
Pozdrawiam i dziękuję za pamięć! ;*
No, jak to ja, pierwej muszę się nabuczeć o czymś, co nie ma tu kompletnego znaczenia. Mianowicie, nie dogadałabym się z Mattem, bo nie znoszę gier [a moment, w którym grał w Final Fantasy mnie rozwalił, nie wiem, czemu xDD], a w dodatku sama nie wiem, czemu. Chyba dlatego, że facet dla gry jest w stanie olać laskę. Tak, chyba urodziłam się te 50 lat za późno =-=
OdpowiedzUsuńJestem zbyt zdołowana, żeby się przyczepiać do błędów, także dzisiaj nie ma XD
Rozdział jest dla mnie dosyć sentymentalny i melancholijny, ale nic to. Bardzo mi się podobał. No i ta konfrontacja na końcu... Oj, coś mam wrażenie, że kiedyś dojdzie między nimi do porządnego starcia, bo jak na razie, było dosyć niezręcznie. Chociaż, ja często czuję niezręcznosć, czytając ich rozmowy itd XD
Komentarz mało konstruktywny, przepraszam, ale na nic więcej mnie nie stać :(.
Matt generalnie jest osobą, która nie olewa ważnych przyjaciół rodziny, chociaż jak powszechnie wiadomo z domu wychodzi rzadko i nie jest skory do wielu wyrzeczeń. Taki jego marny los ;P
UsuńPotrzebowałam takiego za nim zaserwuje gorącym daniem z mięsem, ziemniakami i innymi takim obiadowymi rzeczami. Chciałam też pokazać, że wina z odejście Mello nie była jednostronna i panna Jeevas też miał w tym udział. Wyszło? ;)
Mam nadzieję, że ta niezręczność kiedyś utopi się w wannie.
Dzibuś, grunt, że tu jesteś i nie wywaliłaś mnie do kosza na śmieci <33
Witaj;)
OdpowiedzUsuńJajaj, strasznie Cię przepraszam, że zjawiam sie dopiero teraz. ostatnio nie jestem w stanie wszystkiego ogarnąć. mam nadzieję, że mi wybaczysz;)
A teraz już do rzeczy. Rozdział naprawdę klimatyczny, pełen refleksji i takiej prawdy życia, ot co. Jego pospolitości mającej w sobie jednak coś wyjątkowego. Matt... Bardzo głęboka postać. Wydaje się dość uczuciowy, ale niechętnie to okazuje, co, jak sie okazuje, czasem nie wychodzi na dobre. Ogólnie podoba mi się sposób, w jaki rozwijasz to opowiadanie. Taki... psychologiczny. Widać tą więź między Mello a Mattem, uczucia, a jednocześnie niezręczność i niepewność. To sprawia, że całą relacje między nimi obserwuje się z zainteresowaniem. No i wytwarza się interesujące napięcie. To wszystko świetnie nakręca klimat. Co ja Ci będę truć, uwielbiam to opowiadanie właśnie od strony psychiczno-uczuciowej. Mało jest teraz dobrych opowiadań tego typu, więc Twoje to taka perełka. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
Cześć ;)
UsuńDoceniam twój gest, ale nie musisz się tłumaczyć. Życie prywatne zmusza do wielu wyrzeczeń. Testowałam na własnej skórze ^^
Miło mi się na sercu robi, gdy czytam takie komentarze, które dobitnie połechtają moją dumę. Nie umiem napisać nic konstruktywnego, gdy tak chwalisz i chwalisz, ale bardzo się cieszę, że podoba ci się moja kreacja bohaterów, która odchyliła się troszkę w stronę OC. ^^
Dziękuję za komentarz. Również pozdrawiam! :D
Zdziwiona, co?
OdpowiedzUsuńKanako, powiem Ci, że Twój warsztat poprawia się za każdym razem, gdy czytam coś Twojego. To niesamowite.
A ten rozdział był również niesamowity. Taka piękna melancholia, uczucia, refleksje. Mój ulubiony fragment to ta retrospekcja. Cudowne.
— Wiesz, co, Matt, pamiętasz te książki o oprogramowaniu i inne takie, które chciałeś przeczytać, prawda? — zagadnął jeszcze na odchodnym Mello, zaciskając trochę drżącą dłoń na klamce. — Możesz je wziąć. Są dla ciebie — odpowiedział.
A ten fragment, nie wiem, może przesadzam z ukrytym dnem, ale ten fragment był dla mnie swego rodzaju wyznaniem miłości. Nie wiem, dlaczego.
Oby tak dalej, Kan!
Ano, i nawet nie wiesz jak bardzo.
UsuńCieszę się, że ci się podoba ;*
Ej no przerwać w takim momencie. To przestępstwo. Zawsze lubiłam tę parę. W ogóle zawsze uwielbiałam Mello i ten jego styl bycia.
OdpowiedzUsuńKocham rozkoszne niedomówienia i te wszystkie niewypowiedziane słowa.
Pozdrawiam
[alchemiaa.blogspot.com]
sdfshe nie podoba mi się to [W] -.-
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, to ruszaj do boju i skrobaj mi tu kolejny rozdział, bo Ci lodówkę zabiorę.