— Jezu, ale tu
brudno.
Jęknął
licealista, gdy zderzył się z prawdą przez postronnych obywateli zwaną
potocznie prywatnym bałaganem. Szesnastolatek
nie spodziewał się, że może być gorzej niż zazwyczaj, ale tak było. Dzień
zapowiadał się jeszcze koszmarnej niż poprzedni.
— Wydaje ci
się — odparł jego serdeczny przyjaciel, jeszcze na wpół śniący, przewracając
się na drugi bok na swoim łóżku.
— Może w końcu
posprzątałbyś ten bałagan, co? — zaproponował, przekraczając próg. — Tu nie ma
jak oddychać — poskarżył się, gdy jego wyczulony węch, poczuł w powietrzu
najróżniejsze zapachy – dym, alkohol, pot, a nawet śladową ilość spermy.
— Cicho. Ten
bałagan odzwierciedla stan mojego umysłu — wytłumaczył szybko Ace, starając się
ignorować zaczepki swojego kolegi, dlatego wyobraził sobie, że to tylko mucha
brzęczy mu za uchem.
— No, ej,
proszę o trochę kreatywności. Zaprzyjaźnij się z odkurzaczem — nalegał Sabo,
marszcząc czoło na widok porozrzucanych butelek taniego wina.
— Bardziej niż
z tobą? — Ciemnowłosy chłopak zaciekawił się na tyle, aby podnieść o kilka
centymetrów głowę do góry.
— Chciałbym —
mruknął Sabo, wycofując się znów na próg.
— Zapomnij.
Ace wrócił do
pozycji wyjścia, wtulając się w pluszowego niedźwiadka, który był jego
przyjacielem, jeszcze przed tym nim nauczył się operować trudnymi słowami,
układać w miarę sensowne zdania i porozumiewać mową ciała, czyli X lat temu, a
precyzując — piętnaście z kawałkiem.
Zapadła chwila
milczenia, którą po chwili odważył się przerwać Sabo.
— Chociaż
doprowadź się do stanu używalności. No wiesz, prysznic, szczoteczka do zębów,
grzebień i te sprawy — wyjaśnił.
Ace już chciał
zapytać w jakich celach chce go Sabo użyć, mając nadzieję, że tych bardziej
dynamicznych i wyskokowych, ale w porę ugryzł się w język. On tylko tak używa
przyjaciela. Czasem, jak jest trochę bardziej uległy i chętny.
— Dziękuję za
twoje cenne rady, ale możesz sobie schować je do kieszeni spodni, najlepiej
tylnej i ze specjalnymi dedykacjami dla mnie.
Może powinien
zaproponować posiłkowanie się tyłkiem? Stwierdził jednak, że ta opcja nie
przejdzie mu przez gardło, z powodu śliny, która zgromadziła się w jego ustach,
od nadmiernego, nocnego przebywania w ubikacji.
— Twojej?
Nie kuś nawet, pomyślał Ace, stwierdzając
zdecydowanie, że Sabo powinien pójść grzeszyć w inne miejsce, ewentualnie
spróbować z nim, pod warunkiem, że następnym razem, to coś w jego bokserkach
nie będzie już tak strasznie pulsować od nadmiaru adrenaliny, jak ładnie ujął
Portgas kilka miesięcy temu.
— A chciałbyś?
Nie mógł się
powstrzymać, zważywszy na fakt, że u niego trzeźwe myślenie nie było w modzie,
zbyt zaoferowane szkolnymi pierdołami i różnymi czynnikami, które doprowadziły
jego umysł do stanu kastracji kilku szarych komórek na dzień.
— Idź marzyć
gdzieindziej.
Sabo
westchnął. Czasem miał dość tego człowieka, który miał czelność wtargnąć do
jego życia i przewrócić go do góry nogami, wiedział jednak, że jego przyjaciel
od siedmiu boleści już dawno zginąłby bez niego marnie – przeturlałby się do
rynsztoku bądź obudziłby się pod przystankiem z luką w głowie i bez jednej
nerki. Mimo że jasnowłosy odznaczał się pewnością siebie, nigdy nie szczędził
na swój temat pochwałek i tak dalej, nie czuł tego bynajmniej przez wpływ
swojego egoizmu. Po prostu wiedział, że Portgas D. Ace był jak dziecko, trochę
duże, ale nadal raczkujące.
— Jeśli
ruszysz swoje cztery litery, dam ci lizaka — podsunął sprytnie Sabo.
— Jakiego
smaku? — Ace poderwał się nagle z miejsca, stwierdzając, że ta oferta była zbyt
kusząca, aby nie skorzystać. Naturalnie tylko w jego szerokim pojmowaniu słowa
lizak.
—
Truskawkowego, malinowego… jakiego tylko zechcesz — odpowiedział, wzruszając
ramionami.
— Wolałbym
jednak lody — podzielił się swoją myślą na głos, a Sabo udawał tylko, że nie
zauważył, jak Ace zatrzymał spojrzenie na jego kroczu.
— Lody są
zimne. Jest luty, mówi ci to coś, prawda? — Czasem czuł się po prostu jak jego
rodzic, który miał za zadanie wyperswadować mu wszystkie głupie pomysły z
głowy.
— Ale, no… Ja
chcę takiego ciepłego, od serca, rozumiesz, nie?
Sabo nie mógł
powstrzymać rumieńca, który zagościł na jego policzkach. Wiedział do czego jego
przyjaciel zmierzał – ich wymiany zdań zawsze kończyły się w taki dwuznaczny
sposób, że miał ochotę obrócić się na pięcie, wyjść i nigdy nie wrócić do paszczy lwa. Ale ufając teorii, że
ludzie, którzy ciągle posiłkują się kolorowymi tabletkami tak po prostu mają,
postanowił przymknąć oko na perswazję Ace’a.
Portgas
zarechotał dziko.
— Masz
niecenzuralne myśli. — Pokazał mu język. — Miałem na myśli czekoladowe lody,
czaisz, nie?
Zwinął się w
kłębek i niemal od razu zmorzył go sen. Nie sprzeciwiałaby się, jakby Sabo dał
mu skosztować tego bardziej cielesnego…
*
— Miarka się przebrała, Ace! — zawyrokował
Sabo, celując w niego ostrzegawczo palcem. Tylko on miał tyle czelności, aby
zwlec go z łóżka o drugiej w nocy, w połowie przerywając piękny sen o… Tę
kwestię wolał jednak przemilczeć.
— Ej, no. Nie
dość, że jestem pijany w sztok, mam kaca jak stąd do końca świata, to jeszcze
swoim wrzaskiem potęgujesz moją mę-kę — wydusił z siebie, zatykając uszy
palcami. Spojrzał na swojego przyjaciela, przechylając głowę pod dziwnym kątem.
— Ale wiesz co, Sabo? Masz na głowie skórkę z mandarynek czy coś — skwitował,
po krótkich oględzinach. — Może to przeterminowany banan? — zamyślił się.
— I co?
Wyczuwasz w tym jakąś anomalie? — zapytał jasnowłosy z ironią, marszcząc nos.
Ace mówił od rzeczy. Nie żeby to była jakaś nowość, on ciągle mówił nie na
temat, ale Sabo miał wrażenie, że dziś przerósł samego siebie. Tylko sekundy
dzieliły go od stracenia nad sobą panowania.
— Nie ma w tym
nic dziwnego — oświadczył, czochrając swoje przydługie, ciemne włosy.
— Ace, w końcu
powiedziałeś coś mądrego. Coś naprawdę mądrego — pochwalił go Sabo,
zastanawiając się czy nie powinien zacząć bić mu brawa.
— Dlaczego się
powtarzasz? — Portgas próbował się
podnieść z brukowanej kostki, ale skończyło się tym, że znów stłukł sobie
pośladki. Na jego piegowatej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
— Chcę
pobudzić twoje sfiksowane szare komórki do myślenia, Ace — wyjaśnił cierpko.
— Dziękuję, że
ciągle przypominasz mi jak mam na imię — burknął Portgas, chowając twarz w
dłoniach, aby kolorowe neony przestały atakować jego wrażliwie i już załzawione
oczy. — Nigdzie nie idę. — Udał obrażonego.
— Idziesz —
zawyrokował Sabo, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
*
— Ej, Sabo…?
— Czego?
— Wiesz, kto
mieszka po drugiej stronie serca?
— Nie mam
pojęcia.
— No pomyśl.
Wysil choć trochę swoją mózgownice.
— Nie
zgadnę.Wątroba?
— Cechujesz
się naprawdę wyjątkową odpornością na zdobywanie wiedzy, bezmózgowcu — burknął
niepocieszony Ace.
Przyganiał kocioł garnkowi, mruknął w
myślach Sabo, gdy Portgas bezwstydnie wykradł mu kolejny tego dnia pocałunek. Z
zachowania przypominał klasycznego, napalonego erotomana, który zrobi wszystko,
aby zdobyć swój cel.
— Wiem jedno,
Ace. W moim sercu mieszkasz tylko ty — mruknął tak cicho, aby Ace, zajęty swoim
pokrętnym myśleniem, nie zdołał tego usłyszeć.
Wiedział, że
już nigdy nie odważy się powiedzieć tego na głos. No, może do czasu, kiedy Ace
znów nie poczęstuje go kolorowymi tabletkami, dlatego cieszył się jak diabli,
że zdobył się na odwagę.
Zręczne długie
palce Ace’a badały teraz każdy skrawek jego ciała, przez które przechodziły od
czasu do czasu niekontrolowane dreszcze. Sabo już sam nie wiedział, jak blisko
jest granica pomiędzy miłością a przyjaźnią, gdy ciemnowłosy postanowił pobawić
się odrobinkę jego wargami.
Cholera jasna,
miał z tym wszystkim skończyć! I co z tego, że szaleje za tym bezmyślnym
dzieciakiem już od przedszkola?
Kurwa, kurwa, kurwa.
Klął w
myślach, gdy na Ace rozchylił usta w ładnym uśmiechu. Serce podskoczyło mu do
gardła, gdy poczuł ciepłą dłoń przyjaciela na mięśniach brzucha.
Reszta to milczenie, pomyślał, gdy Ace
złożył na jego szyi łapczywy pocałunek, ssąc prowokacyjnie jego skórę.
Sabo zamknął
oczy, chcąc to jak najlepiej zapamiętać.
Cholerne kolorowe tabletki, mruknął pod
nosem, gdy poczuł silny uścisk na swojej męskości i ciepły oddech, owijający
kark.
– Jejku, Sabo…
Nawet jak jęczysz, używasz skomplikowanych słów. Czuję się przy tobie jak
analfabeta.
Ace,
przecież jesteś analfabetą, pomyślał, ale nie chciał, aby przestawał,
dlatego wolał nie dzielić się tym spostrzeżeniem na głos.
Portgas D. Ace
prowokował bardzo, tak bardzo, że Sabo zagryzł wargę i postanowił wykorzystać
jak najlepiej tę chwilę upojenia narkotykowego, która na pewno dwa razy się nie
zdarzy.
— Wiesz, że
dziś są walentynki, ne? Skończmy to szaleństwo z wielkim BUUUM — szepnął mu
cicho przyjaciel do ucha, nadgryzając jego płatek i akcentując „buuuum”, które
niemal eksplodowało w jego w głowie, odbijając się od czaszki.
Resztę
postanowił zwalić na efekt uboczny ich pierwszego spotkania.
Koniec.
'Wiem jedno, Ace. W moim sercu mieszkasz tylko ty. '
OdpowiedzUsuńdziękuję,więcej mi do szczęścia nie potrzeba. :3
Opowiadanie tak fajnie..wyrwane ze wszystkiego,nie wiadomo skąd, gdzie, jak... chociaż wiadomo w jakim celu xD No, miły, yaoistyczny początek walentynek,naprawdę.
Nie czepiam się interpunkcji, błędów czy czegoś takiego bo po prostu nie ma czego, pani z polskiego była by dumna.
A tak w ogóle, nie wiedziałam że Sabo lubi dwuznaczności. <3
Też nie wiedziałam :D
UsuńDziękuję ;*
Woah ;D
OdpowiedzUsuńJeszcze jeden taki i zakocham się w AcexSabo (SaboxAce)
ohh coś pięknego. Kana przerosłaś samą siebie. Gratuluję! :D
Cudowny ficzek :D
Ślicznie dziękuję ;*
UsuńOni są taką urokliwą parką :D
Nyaa~ Kana-chan strasznie mi się podobał ten oneshot:3 Szczególnie ten fragment o wątrobie, omal nie spadałam z krzesła jak go czytałam. Fik nad fikami X3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wywołał taki efekt :D Ślicznie dziękuję ;*
Usuń"Sabo nie mógł powstrzymać ramienica" <- błąd, który rzucił mi się w oczy [tak, wiem, nie byłabym sobą, jakbym nikomu nic nie wytknęła, nienawidźcie mnie].
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze, że wyszedł Ci nie-lowelaśny fick. Bardzo. Przejedzona tą mdłą miłościĄU rozkwitającą tylko na walentynki... Błe. Fu. Miło mi było to czytać. Bardzo dobrze oddałaś charakter Ace'a, a początkowy opis pokoju... No, jakbym weszła do internatu po imprezie XDD. A co do Sabo, to nie wiem, jaki on by był jako nastolatek.
Podobało mi się, po prostu. Z życia wzięte, to, co lubię. XD
Khikhi, jak kocham twoje zboczenie na punkcie poprawności. Wielki dzięki za wypisanie błędu, jak zaloguję się na konto 香奈子 poprawię czyli jeszcze dziś :D
UsuńJa ogólnie nie lubię jak miłość bierze się z podłogi, znaczy znikąd. "Bo nagle poczuł motylki w brzuchu i go kocha nad życie", a kysz! Za co? Nie wiadomo...
Lubię jak coś ma ręce i nogi, a że ten fick specjalnie go nie ma, tylko streszcza się w stwierdzeniu "przedszkole", to mnie jeszcze bardziej rajcuje :d
Też nie wiem jaki byłby Sabo, więc uznałam, że Oda dał mi wolną rękę na przedstawienie jego osoby :D
Dziękuję za miłe słowa ;*
Teksty jak zwykle wymiatały. Opisy i dialogi w Twoim wykonaniu to naprawdę mistrzostwo świata. Najbardziej rozwalił mnie tekst Ace'a, że Sabo nawet jeśli jęczy używa skomplikowanych słów :) Oczywiście nie tylko ten jeden, bo w tym małym one-shotcie było ich mnóstwo. Wątroba również powaliła na kolana ;) Genialnie po prostu.
OdpowiedzUsuńZachowanie Sabo mi się podobało. Myślę, że pasowałoby do niego. Ace wyszedł Ci również znakomicie. Zachowanie pasowało do tego prawdziwego. Ich relacje również wymiatały :) Świetna robota :*
Czekam na kolejne Twoje krótkie opowiadanka i bardzo przepraszam, że wcześniej nie skomentowałam :*