11 lutego 2013

4. Złość

Dedykuję każdemu, kto czekał na nowy rozdział. ;)
Przepraszam za błędy. Jutro zadbam o nie gruntownie, ewentualnie dziś, ale trochę później, a teraz matematyka woła. 

Zemsta będzie słodka jak czekolada, mruknął w myślach Mello, gdy ból przeszył na wskroś jego policzek. Gorzka czekolada, dodał, gdy zwykła złośliwość rzeczy martwych znów kazała mu cierpieć.
Był naprawdę wdzięczny zdrowemu rozsądkowi, że nie opuścił go w godzinach największej potrzeby. Jeszcze raz nacisnął zakrwawionymi palcami dzwonek do drzwi, aby przypomnieć o swojej obecności, a robił to kolejny raz. Jako że wyznawał zasadę do trzech razy sztuka, później już nie liczył. Wszystko w imię dobrego wychowania, bo w innym wypadku już dawno wtargnąłby do środka, nie siląc się na najmniejsze gesty uprzejmości.
 Ale jeśli coś naprawdę chcesz, musisz cierpieć, pomyślał, stwierdzając, że na następny raz za nim coś zrobi, rozważy poważnie sprawę utopienia się w łyżeczce do zupki chińskiej.
Przez twarz Mello przeszedł grymas, który mógł zakrawać o uśmiech, kiedy usłyszał kroki po drugiej stronie drzwi. Teraz miał już tylko nadzieje, że nie straci ostatnich pokładów cierpliwości. 
Stwierdzając, że jednak tego dobrego wychowania już za wiele, szarpnął za klamkę i otworzył z hukiem drzwi. Dla powagi sytuacji chciał krzyknąć jeszcze: "ratuj się, kto może", ale czuł, że to mogło być już zbyt wiele. A przecież nie chciał już na wstępie przekroczyć limitu gościnności, dlatego powstrzymał się od pokusy, postanawiając odłożyć ją na inny dzień.
Mężczyzna, który w pośpiechu krzątał się po holu, zbierając po sobie rozrzucone rzeczy, zamarł w pół kroku, zerkając przez ramię. 
— Och, to tylko ty. — Westchnął ciężko, stwierdzając jednak, że bezpieczniej byłoby obrócić się do przybysza przodem, biorąc pod uwagę jego nieobliczalność i różne niekontrolowane pobudki. — Jezu, człowieku, nawet nie wiesz jakżeś mnie wystraszył — kontynuował, ocierając krople potu, które zgromadziły się na karku.
Nie żeby Keehl spodziewał się całusa w policzek i mocnego uścisku rodem z telenowel argentyńskich, ale naprawdę myślał, że jego „ukochany” doktór wysili się na więcej poufałości, wziąwszy pod uwagę to, jak mocno poświęcił się jego sprawie i jak łatwo nastawiał dla niego policzek, ale widocznie miał zły dzień. Mello go w zasadzie nie winił, wszak pogoda w Los Angeles była okropna.
— Nie sądzę, aby był to dobry dzień na towarzyskie schadzki — mruknął mężczyzna, drapiąc się po kilkudniowym zaroście, co można było zinterpretować jak: „wypierdalaj, nie mam teraz czasu!”. Mello to wcale nie zniechęciło, wręcz przeciwnie, wszedł do mieszkania, zamykając nogą drzwi.
— Bo?
Mello zmierzył go wzrokiem.
— Nie chce mi się gadać. Weź sobie czekoladę, jest w lodówce, i z łaski swojej idź stąd.
— Dwie — mruknął zrezygnowany Mello, pomagając sobie ścianą. Znów zrobiło mu się niedobrze, ale próbował powstrzymać odruchy wymiotne.
— Nawet trzy, jeśli tylko zejdziesz mi z oczu — uściślił mężczyzna.
Mello przewrócił oczyma. Siła walki o licytację skończyła się w nim tak szybko, jak się zaczęła.
— Wiesz, najprościej w świecie zrobiłbym ci z dupy jesień średniowiecza za numer, który odstawiłeś dwa miechy temu, ale mogę przymknąć na to oko i ogłosić, że  obchodzę dzień dobroci dla zwierząt — skapitulował, wędrując dłonią pod czarny płaszcz. Tak, to była groźba w najczystszej postaci i był pewny, że dobrze się zrozumieli.  
— Wchodź do środka — zreflektował się — i czuj się jak u siebie.
Pomijając fakt, że już się wprosił, Keehl ucieszył się na widoczną zmianę zachowania kolegi. Uznał to za naprawdę dobrą kartę.
— Dziękuję, łaskawco — prychnął i zajął się pedantycznym badaniem palcami każdego najmniejszego skrawka ściany. — Pomógłbyś mi, co? — Nie doczekał się reakcji, bo uwagę mężczyzny znów przykuły papiery,  porozrzucane po podłodze.
— Oj… — wydarło się z jego ust, dopiero po chwili, gdy skalkulował, że Mello postawił po sobie smugę krwi, gdy pokonywał odległości dwudziestu centymetrów.
— Pójdzie szybciej — zachęcił po chwili zniecierpliwiony Keehl, zauważając że doktor wyraźnie rozważał w głowie trudny dylemat – czy pomóc, czy lepiej będzie zostawić go na pastwę losu?
— No, dobra — mruknął, zarzucając sobie zdrową rękę Mello przez ramię. — W ramach rekompensaty — pośpieszył z wyjaśnieniem, coby gość nie pomyślał sobie, że zbudził się w nim jakiś z dawna wyczekiwany instynkt ojcowski.
Mello nigdy nie przyswoił sobie do głowy podstawowej wiedzy medycznej i szeregu innych bzdur, dlatego też uniósł brwi do góry, gdy mężczyzna zaprowadził go do małego ambulatorium, wyposażonego w łóżko lekarskie i sprzęt medyczny, którego Keehl nigdy nie widział na oczy, a to pewnie dlatego, że zawsze okrężnymi drogami omijał szpitale. Wolał nie chorować, dla własnego bezpieczeństwa.
— Rozumiem, że mam ci udzielić usług typowo medycznych — zagadnął wyjątkowo na temat doktor, spuszczając z tonu. W jego głosie można było dosłyszeć coś na kształt zaciekawienia.
— Tak, byłoby miło — odburknął Mello. Gdy napotkał wesołe iskierki w oczach swojego wybawiciela, wzdrygnął się nieznacznie.
O Holdenie Caulfieldzie mógł powiedzieć wiele, zaczynając od jego psychodelicznej natury, kończąc na głupiej ksywce, która w stu procentach była inspirowana na jednym z największych komicznych person  współczesnej literatury. Nie miał jednak ochoty strzępić języka, zważywszy na fakt, że doktor był naprawdę tematem rzeką. Samo to, że znał się na swojej robocie i świadczył doskonałe usługi chirurgiczne wystarczały mu zdecydowanie. Mimo iż jego lekkie prowadzenie i głupkowaty wyraz twarzy, z pewnością nie odpowiadał się po jego stronie i nie udowadniał, że miał do czynienia z jednym z lepszych ludzi w swoim fachu.
Mello wiedział, że to tylko pozory. Już dawno przestał wierzyć w wygląd zewnętrzny, właściwie od chwili, kiedy poznał jałowego durnia Neara i jego dzieciną stronę myślenia, czyli dwanaście – plus albo minus dwa lata – temu.
W między czasie, gdy główny bohater popadł w filozoficzne zamyślenie, lekarz pochylił się nad nim i przyjrzał się jego ranie po wybuchu z bliska, łapiąc mocno za podbródek i kierując pewnie jego lewą stronę twarzy do światła.
— Uszkodzone tkanki, pełno krwi, osiem a nawet dziewięć szwów na górną partię — mamrotał do siebie pod nosem. — Twoja twarz wygląda jak kawał surowego mięsa — podsumował wstępne oględziny, podchodząc do biurka i wyciągając z szafki bliżej niezidentyfikowaną ampułkę. Zastanawiał się, jakim cudem Mello się nie wykrwawił, ale wolał nie zadawać pytań, które nie były mu potrzebne w ogóle do życia i zająć się zaczętą wcześniej czynnością. W końcu złego diabli nie biorą.
— Spostrzegawczy jesteś, jak na to wpadłeś? — zironizował, gdy Holden znów włożył jego twarz pod światło, które tak Mello raziło w oczy, że musiał niechętnie przymknąć powieki.
— Mam cię uśpić czy brać na żywca? — podsunął po chwili.
— Daj czekoladę, a resztę zostaw woli temu tam u górze — mruknął przestępca niepocieszony. Wiedział, że mógł nie zdzierżyć tego na trzeźwo, z drugiej zaś strony wolał mieć pełen ogląd na to, co wyczyniał z jego ciałem, aby nie doznać później bolesnego rozczarowania.
— Umrzesz z bólu, mówię ci. — Lekarz posłał w jego stronę idealny uśmiech, który zamroził krew w żyłach Mello. — Podpiszesz zgodę na wykorzystanie twoich zwłok na potrzeby eksperymentów, które na pewno przysłużą się ludzkości, nie?
— Zapomnij i wbijaj tę cholerną igłę.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Miheal postanowił nie brać do siebie słów Holdena, gdy ten stanął nad nim i znów przyglądał się jego twarzy, tym razem z taką satysfakcją, że człowiek, który przestraszył samego shinigami, miał ochotę strzelić mu kulkę w łeb na dowiedzenia i iść umierać w samotności.
— Najpierw poczujesz mrowienie, a później może być różnie — sprostował po chwili mężczyzna.
— Dobrze ci idzie — prychnął pod nosem Mello, gdy lekarz znów wbił boleśnie palce w jego skórę i tym razem jasnowłosy nie mógł powstrzymać gardła od głuchego jęku.
— Zamilcz albo zdychaj — zawyrokował.
To właściwie były ostatnie miłesłowa jakie Mello zdołał pochwycić przed tym jak ogarnęła go senność.
Starał się ze wszystkich sił nie tracić ostrości, ale po chwili obraz przed jego oczami zaczął się coraz bardziej rozmazywać. Zdążył jeszcze zacisnąć kurczowo dłoń na krzyżu, który zawsze nosił na piersi jako talizman szczęścia i wyszeptać w myślach coś na wzór:  „Matt, przyjdź mi z pomocą w godzinie ostatecznej”, gdy pogrążył się w egipskich ciemnościach.


Nie miał bladego pojęcia, dlaczego środki przeciwbólowe nie mogły ulżyć mu w cierpieniu, ale może wytłumaczenie przeklętej pielęgniarki z Wammy House miało głębszy sens.
Pierwsze, co poczuł, gdy się obudził, to impas, który uwierał każdą komórkę ciała. Później było tylko gorzej. Ból uniemożliwił mu wykonanie jakiegokolwiek rozsądnego kroku, paraliżując ręce i nogi.
Sam fakt, że leżał jak bezbronne dziecko, przyprawiało go o jeszcze większe zawroty głowy. Przewrócił się na drugi bok i naprawdę zaczął tego żałować, gdy jego głowę przeszył tak okropny ból, że rozłożył go na łopatki.
Wiedział jednak, że nie mógł pogrążać się bezczynności. Miał jeszcze kilka rzeczy do załatwienia, chciał jak najszybciej rozgryźć groteskowego mordercę, podbudować swoje ego, uwodnić białowłosej wywłoce, kto rządzi w detektywistycznym świecie i stać się numerem jeden.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Klął w myślach jak szatan na dzieci odprawiające wieczorny pacierz. Zaczerpnął na nowo powietrza do płuc.
— Już wstałeś?
Gdy usłyszał na w pól ironiczny, na w pół poważny głos, poderwał się na nogi, całkowicie nie zważając na swój stan umysłu i ignorując sprzeciw swojego ciała. Wręcz przeciwnie, nie byłby sobą, gdyby nie wyciągnął broni i nie przyłożyłby go do czoła mężczyźnie, który pochylał nad nim swoją brzydką twarz. W tym momencie wydała się Mello jednym wielkim żartem.
— Każdy powinien znać swoje miejsce w hierarchii społeczeństwa — mruknął pod nosem, naciskając na spust. — Tylko coś ty zrobił z moją twarzą, człowieku niewierny — zaniepokoił się, obmacując ją palcami. Napotkał tylko grube poły bandaża.
Mello jednak nie miał zamiaru się nad tym dużej zastanawiać i głowić w nieskończoność, stwierdzając, że złość jest wystarczająco dobrym argumentem, aby zabić niedzielną nudę i uspokoić skołatane nerwy.
Ruszył w tylko sobie znanym kierunku w poszukiwaniu czekolady. Swojej prywatnej heroiny. 
Tak, Matt, miałeś rację, zabijam smutki czekoladą. Ta wiadomość pewno cię ucieszy.
Miał szczęście, że dilerem był każdy całodobowy, cholerne szczęście, bo za oknem już czaił się mrok.

8 komentarzy:

  1. Jakaż była moja radość, kiedy zobaczyłam tutaj nowy rozdział!
    Naprawdę lubię to opowiadanie, chociaż w wielu momentach przestawałam czytać i pytałam samą siebie "What the fuck did I just read?!". Tak, czasami naprawdę nie potrafiłam się połapać o co chodzi, albo kto co zrobił. Myślę, że sporą część winy ponosi moje, raczej niezbyt uważne czytanie, ale wydaje mi się też, że czasami to jednak nie była moja wina.
    Ale mimo to(plus to, że ja naprawdę nie wiem o czym jest to opowiadanie) to... Lubię je i czekam na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będę musiała czekać tyle czasu :P

    (negsuri.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam zielonego pojęcia, że jeszcze są ludzie, którzy tu od czasu do czasu zaglądają. Bardzo dziękuję ;*
      Staram się jak mogę, aby wszystko było zrozumiałe. Po twoim komentarzu znów zrobiłam pewien zabieg plastyczny temu rozdziałowi i mam nadzieję, że teraz jest wiadomo kto, komu, co i dlaczego ;)
      Nie obiecuję się, ale postaram się pisać częściej. Chociaż jeden symboliczny rozdział na miesiąc, abyś nie musiała aż tyle czekać ;)
      Trzymaj się zdrowo ;*

      Usuń
  2. No to teraz Ci pojadę suodkością i zdradzę się tym, że Cię faworyzuję wśród innych - jak tylko zobaczyłam na gg powiadomienie o nowej notce tutaj, rzuciłam inne blogi, które miałam otwarte od piątku i przyleciałam czytać XD.
    Ekhm. No tak, jestem zboczona, ale ja nie mogę wysiedzieć, jak widzę błędy. "doktór wyślij się na więcej poufałości" :). Tylko tu, nic więcej już nie mówię *_*
    Uwielbiam postać Mello. Za czasem wulgarność i uzależnienie od czekolady. Taak, ja też nienawidzę lekarzy. "Białowłosa wywłoka" - lepiej bym tego nie ujęła, haha!
    Rozdział może aż tak dużo nie wniósł, ale czemu ten nasz M. musi być sobą i uciekać od Matta?... W sumie, Matt nie byłby w stanie opatrzyć mu twarzy tak, jak lekarz, prawda. Twoje opowiadanko, mimo wzmianki o Shinigami, bardzo bije realizmem, a ja to lubię.
    Nie umiem robić szablonów, niestety :C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się wyróżniona. Po dobudowałaś bardzo odważnie mojego ego, kochanie. Ślicznie dziękuję za to wyróżnienie ;*
      Tak, Mello to idealny przykład choleryka. No cóż, może czekolada ma dla niego kojące właściwości, kto wie? ;)
      Znaczy Mello nie ucieka przed Mattem, Mello boi się konsekwencji ich ponownego spotkania. To nie do końca tak, że Miheal wystawił Jeevasa do wiatru,a ten mógł tylko patrzeć przez okno jak sylwetka Mello się oddala, ale o tym później ;P Oi tam, ktoś musiał uroczyście poskładać Keehla do kupy, ne? A Matt to taki lekarz, jak ze mnie polonista, czyli żaden ^^
      Wybaczam, khikhikhi XD

      Usuń
  3. No bardzo się cieszę, że nareszcie dodałaś nowy rozdział. Trochę trzeba było poczekać, ale było warto. tylko szkoda, że tak krótko;)
    Rozdział naprawdę świetny. Postać Mello mnie osobiście zachwyca, bo jest taka prawdziwa. Wulgaryzmy, sceptyczne spojrzenie na świat, ta jego podejrzliwość i uzależnienie od czekolady. Tok jego myślenia zaciekawia, sprawia, że chcę się czytać więcej. Gratuluję stworzenia naprawdę dobrej postaci. Może i nie jest całkowicie Twoja, ale sposób jej myślenia już tak;) W sumie zawsze wolałam Mello od Neara. Stworzyłaś postać, która żyje, bardzo realistycznie to wszystko wygląda. Dlatego czyta sie tak dobrze. Poza tym masz świetną narrację. Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że kolejny rozdział niedługo się pojawi [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To drugiej najdłuższy rozdział na tym blogu, no. Ale zgodzę się w stu procentach, mogło być dłuższe. Postaram się za niedługo dodać kolejny, o trochę większej obecności, coby wynagrodzić czekanie ;)
      Boję się tyko jednego, że w pewnym momencie "przedobrze" jego postać i zrobię z niego męski odpowiedni Marysi Zuzanny, jak to się stanie, to proszę, abyście krzyczeli i wołali, a ja się utopię w wyżej wspomnianej łyżeczce po zupce chińskiej, a tak na serio, to oczywiście postaram się sprowadzić go na dobrą drogę :D
      Witaj w klubie, witaj ^^ Ja też o wiele bardziej wolałam Mello, był bardziej wyrazisty, bardziej ludzki, mimo swoich zboczeństw i nie przypominał do bólu L. Właściwie całkowicie się od niego różnił. Myślę, że był sporym urozmaiceniem, jeśli chodzi o postaci w DN.
      Dziękuję za pochwały. Aż mi głupio :(
      Też mam taką nadzieję. Zdrówko ;*

      Usuń
  4. Bardzo udany rozdział. Szczególnie dialogi, które rozwalały mnie swoją szczerością i prostotą. Nie było przeciągania i bzdurnego pieprzenia, które niesamowicie mnie irytuje. Wszystko z humorem (nie mam pojęcia czemu tak rozśmieszyło mnie targowanie o czekoladę). W każdym razie chciałam pogratulować talentu i zaprosić także do mnie: www.disenchanted-prince.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przysłowiowe "pieprzenie" nie pasuje do mojej koncepcji Mello. Był impulsywny, często gadał pod wpływem uczuć, a więc były to zdanie urwana, krótkie, często nie przemyślane oraz pokrętne, co odzwierciedla sposób jego myślenia ;)
      Holden też nie jest polonistą, pisarzem itp., który sili się na piękne słowa, pełne metafor i bór wie jeszcze czego.
      Cieszę się, że ten zabieg przypadł ci do gustu ;)

      Usuń