Sanji nie
wychodził na sobotnie spotkania z przyjaciółmi, gazetę przynosił mu kurier
każdego ranka, więc nie musiał zaprzątać sobie głowy kioskiem znajdującym się
na rogu ulicy. Miał wiele ulubionych kubków, z których pił poranną kawę, jeśli
w ogóle ją pił. Zawsze wolał herbatę.
Sanji nie
potrafił dokładnie sprecyzować, jak i kiedy poznał Ace’a. Pojawił się pewnego
dnia i od tego czasu po prostu był. Na dobrą sprawę nie wiedział o nim nic.
Nawet nigdy nie przyszło mu do głowy zapytać: „Kim tak naprawdę jesteś i czym
się zajmujesz?” Nie pamiętał też, aby kiedykolwiek powiedział o sobie coś
więcej od zwykłego „Jestem Sanji, miło cię poznać”. Mimo wszystkich uczuć
wątpliwości, miał nieodparte wrażenie, którego nie potrafił wytłumaczyć w żaden
sposób, że ów mężczyzna, kimkolwiek był, znał go lepiej niż ktokolwiek inny.
Zawsze
wchodził bez pukania, jakby wiadome było to, że zajmował zawsze jego pierwszy
wieczór weekendu. Witał się krótkim „cześć”, zdejmował buty i płaszcz, siadał
na łóżku, a dalej działy się różne rzeczy. Wychodził zawsze późno w nocy, a
nawet nad ranem, nigdy nawet nie szepcząc kilku słów na pożegnanie, bo
oczywiste było to, że wróci za tydzień.
W prognozie
zapowiadali deszcz na najbliższy tydzień. Zacisnął dłoń na klamce i
przypatrywał się przez chwilę szarej kamienicy, pozwalając, aby deszcz moczył
jego włosy, policzki, nos, czoło i usta. Po chwili otarł twarz chusteczką i
wszedł do środka.
Krople deszczu
spływały po szybie i bębniły o metalowy parapet. Po chwili do tego odgłosu
dołączyło skrzypienie otwieranych i zamykanych drzwi. Sanji nie szczędził
swojego zdrowia, toteż traktował parasol jak rzecz niekoniecznie do życia
potrzebną. Z mokrych kosmyków kapała woda prosto na drewnianą podłogę. Zdjął
kurtkę ze skaju i przewiesił ją przez oparcie fotela, odwróciwszy się w stronę
chłopaka, który nie wykazywał oznak zdziwienia jego nagłym pojawieniem się na
progu jego mieszkania.
— Cześć —
przywitał się i wysłał w jego stronę delikatny uśmiech. — Pada. I jest troszkę
zimno — mruknął. Poczuł nagłą potrzebę podzielenia się tą informacją, chociaż
wiedział, że nie było takiej potrzeby. Był pewny, że Ace doskonale zdaje sobie
sprawę, co się dzieje za oknem.
Rozczesał
palcami włosy, mimo że to nie dało porządnego rezultatu, i zgodnie z tradycją,
ściągnął znoszone, przemoczone do suchej nitki trampki i usiadł na łóżku.
Przypatrywał się przez chwilę, jak Ace pakuje coś do dużej koperty i odwraca
głowę w jego stronę z delikatnym uśmiech przyklejonym do twarzy.
— Słyszałeś,
że jakieś pięć lat temu miał być koniec świata, wiesz? - spytał z rozbawieniem,
siadając po turecku. – Hmm… co by było, gdyby jednak się sprawdziło, jak
myślisz?... Gdzie byśmy się wtedy podziali, co?
Pytanie wyjęte
z kontekstu, temat wzięty znikąd – dziwny i niewiadomo skąd – jak wszystko w
tej „niezdrowej” relacji.
Ace milczał
przez chwilę. Lubił taki stan rzeczy - wsłuchiwanie się w jego oddech,
wpatrywanie się w dym z papierosa, słuchanie jak deszcz uderza o dach - miał
wówczas świadomość, że jednak jest ktoś na tym świecie, komu może okazać nutkę
niekrytej sympatii, uśmiechnąć się, mówić co tylko silna na język przyniesie i
nawet milczeć. Przykrył jego mokre od deszczu włosy ręcznikiem, który wcześniej
przygotował.
— Mam
nadzieję, że bylibyśmy w pamięci czyjś serc — mruknął tylko. Nie miał pojęcia,
gdzie spotkali się po raz pierwszy, o czym wówczas rozmawiali i jak bardzo
oboje się zmienili od tamtego czasu. Miał zaś wrażenie, że był w jego życiu
zawsze, snujący się gdzieś pomiędzy tym co było, a tym co dopiero będzie,
mający czasem coś do powiedzenia, a czasem tak bardzo zagoniony, że wzdychał
raz po raz, mówił urwanymi zdaniami i, ściskając w dłoni puszkę piwa,
przeglądał bez zaproszenia stare albumy ze zdjęciami i wszystko, co padło pod
rękę, ale nigdy o nic nie pytał.
— Zapalisz, prawda?
— zaproponował, wyciągając z tylniej kieszeni pomiętą paczkę papierosów.
Przyglądał się jej przez chwilę i wykrzywił usta na w pół drwiącym, na w pól
rozbawionym uśmiechu, gdy jego oczy spotkały się z napisem „Death”. Portgas nie
palił, ale od dawna wiedział, że to były ulubione jasnowłosego, który potrafił
palić jeden za drugim.
Sanji skinął
głową i, wyciągnąwszy papierosa z paczki, sięgnął w kierunku powieszonej na
oparciu krzesła kurtki, aby wyjąć z kieszeni zapalniczkę. Ace go uprzedził,
oferując mu dym z zapałki. Wsadził sobie zapalonego papierosa między zęby, a
rękoma energicznie zaczął wycierać włosy w podany wcześniej ręcznik, przez co
kosmyki na jego głowie sterczały na wszystkie strony pod dziwnym kątem. Zdawał
się tym jednak nie przejmować. Zdarzało mu się to na tyle często, że zdołał
przywyknąć.
Wyciągnął się
na łóżku i wbił wzrok w przestrzeń. W milczeniu zaciągał się papierosem i
wypuszczał kłębki dymu, kalkulując to co miał do powiedzenia w myślach. To
także było fascynujące w ich znajomości - milczenie bez krępującego
wyczekiwania na jakikolwiek odzew. Oznaka absolutnej wolności - mogli mówić i
robić wszystko, mogli nic nie mówić i nic nie robić. Mogli po prostu trwać w
tym dziwnym i niemożliwym do wyjaśnienia stanie, w którym dwie dusze przenikają
w jedną - zbłąkaną, niepewną i nieokreśloną. Taką jak życie.
— Czyli, że… —
odezwał się w końcu wciąż ze wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali, jakby potrafił
przeniknąć w sufit i dostrzec po drugiej stronie coś naprawdę fascynującego. —
Czyli żyjemy dopóki ktoś o nas pamięta, tak? A kiedy już nikogo takiego nie ma,
to umieramy, to masz na myśli, nie? Czyli nie jesteśmy nieśmiertelni i nie
umieramy kilka razy…
Dźwignął się
na łokciach, wzdychając ciężko, aby po chwili krążyć po pokoju. Bezmyślnie,
mamrocząc coś do siebie pod nosem. Ace był małomówny. Zazwyczaj zawsze kończyło
się na tym, że Sanji mówił od rzeczy, co wcale mu nie przeszkadzało, będąc
pewnym, że czarnowłosy przyjął ten samolubny kawałek charakteru kuka za pewną
kartę.
— Patrząc z tej
perspektywy wolałbym chyba, żeby jednak istniało Niebo. Ale najlepiej bez
Piekła. To gorsza wersja życie, a ono potrafi dopiec.
Podszedł do
stolika i zgasił papierosa w pełnej niedopałków popielniczce. Wpatrywał się
przez kolejną chwilę w smugę deszczu spływającą po szybie, nie mówiąc nic.
Przyłożył do niej palce — była chłodna i wilgotna, taka jakie bywają szyby w
jesienne deszczowe wieczory.
— Jeśli kiedyś
umrę to wolałbym, abyś to ty stwierdził, że zszedłem na tamten świat – mruknął
w końcu, obracając się w stronę Ace’a. Jego oczy były czarne, takie strasznie
puste, nie wyrażały żadnych emocji. Takie różne od tych jego błękitnych i
przepełnionych niepokojem.
— Moi rodzice
umarli, ale nie odeszli… — Umilkł, zdając sobie sprawę, że powiedział kilka
słów za dużo. W końcu ich znajomość była ograniczona, w pewien sposób
przypominała bardziej nigdy nie spisany pakt: życie poza piątkowymi wieczorami
było innym życiem, okrytym mgłą tajemnicy i niedomówień.
— Zrobisz mi
herbatę? — Chrząknął cicho i zmierzwił sobie już i tak rozczochrane włosy w
nerwowym geście.
— Jasne. — To
nie tak, że Ace był małomówny, po prostu lubił słuchać, chyba o wiele bardziej
niż ktokolwiek inny. Uważał bowiem, że w milczeniu było coś magicznego, coś co
scalało ich dwójkę w jedną całość. Miał wówczas wrażenie, że jednak człowiek
może porozumieć się z innym człowiekiem bez słów, jedynie przy pomocy gestów.
Podniósł się z
miejsca, aby spełnić jego życzenie.
— Po prostu
nie sądzę, aby człowiek mógł sobie od tak zniknąć z kuli ziemskiej i wiesz, dla
mnie nigdy nie odejdziesz, Sanji — mruknął tylko, znikając w drzwiach kuchni.
Był niczym noc i poranek – po prostu był. Pojawił się jeszcze na chwilę w
drzwiach. — Czarna? Zielona? Owocowa?
— Czarna —
odparł, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech rozbawienia. Zawsze pytał o
to samo, mimo że Sanji był gotowy założyć się o wszystko, że doskonale znał na
nie odpowiedź. Nie pił innej poza czarną.
Wychylił się
na tyle by móc go obserwować — jak wstawia wodę, wyjmuje kubek z szafki,
otwiera puszkę z herbatą. Sanji czasem zastanawiał się ile mógł mieć lat.
Wyglądał młodo, szacował, że mógł być mniej więcej w jego wieku. Z drugiej
jednak strony jego wypowiedzi były takie dojrzałe, tak jakby naprawdę wiele
przeszedł.
Wstał i
powolnym krokiem, jak to tylko możliwe także bezszelestnym, podszedł do
mężczyzny, na tyle blisko, aby słyszeć jego oddech. Przebiegł wzrokiem po jego
plecach, umięśnionych barkach i wyraźnie zarysowanych mięśniach. Wyczuł jak Ace
zastygł w bezruchu, owiany jego ciepłym oddechem. Przejechał powoli dłonią od
jego karku, przez łopatki i linię kręgosłupa, jakby wyczuwając pod palcami
mięśnie i kości chciał sprawdzić czy jest prawdziwy, czy naprawdę istnieje, czy
nie jest jakimś metafizycznym wytworem wyobraźni, którego potrzebuje, by jego
świat pozostał w równowadze...
Nie wiedział
ile miał lat, ale nie chciał tego wiedzieć. To nie było ważne. Wystarczy, że
był.
Wspiął się na
palce i, oparłszy głowę na jego ramieniu, wyszeptał cicho do ucha:
— Zrób mi
kilka zdjęć.
Widział wiele
fotografii w jego mieszkaniu i każda była na swój wyjątkowy sposób piękna.
Robił zdjęcia, temu co widział za oknem, fotografował przypadkowych ludzi
zauważonych na ulicy. Ale nigdy nie zrobił mu zdjęcia, a przynajmniej Sanji
nigdy nie zauważył siebie pośród sterty porozrzucanych kartek. Nie miał pojęcia
dlaczego. Nigdy jednak o to nie spytał. Może nie widział w nim nikogo poza
zwykłym obiektem rozmów? Może nie chciał, by po ich piątkowych spotkaniach
pozostał jakikolwiek namacalny ślad?
Czajnik
gwizdał, a mimo to Sanji miał wrażenie, że w pokoju zaoponowała absolutna
cisza.
— Może później
— mruknął Ace i, odsunąwszy się do niego, zabrał czajnik. Wypełniając zielony
kubek po brzegi, tak bardzo zaoferowany tą czynnością, że nie zauważył, kiedy
woda przelała się po brzegi i zaczęła się wylewać. Poczuł pieczenie w palcu i,
syknąwszy z bólu, odłożył z hukiem naczynie. Zarzucił sobie, że to wina tego,
że nie potrafił uspokoić drążących dłoni, gdy tylko poczuł ciepły oddech
jasnowłosego na karku.
Sanji
przypatrywał mu się marszcząc brwi, a gdy tylko dostrzegł jak Ace próbuje
desperacko odkręci kurek i oblać oparzony palec wskazujący chłodną wodą, na
jego bladą twarz zabłąkał się uśmiech. Ujął jego wielką dłoń w swoje obie i
pociągnął na wysokość swoich ust, schylając się tylko odrobinkę. Zaczął powoli
ssać zraniony palec, całkowicie nie dbając o to, że jego policzki udekorowały
rumieńce i o to jak ciasno zrobiło się w jego spodniach.
Czasem były
takie dni, że kuk tylko czekał na te piątkowe wieczory, aby móc z nim
porozmawiać i zobaczyć jego delikatny uśmiech. Czasem były takie noce, że czuł
ukłucie w sercu, gdy Ace pozwalał mu odejść bez „do widzenia”.
Sanji jednak
zrozumiał, że są takie drobiazgi, których za nic w świecie nie będzie potrafił
wymazać ze swojej codzienności, bo sama myśl o tym stawała się dla niego
przerażająca. Zupełnie tak, jakby bez tych spotkań wszystko miałoby runąć,
dlatego gdy poczuł chłodne usta na swoich wargach, zadrżał nagle i zamarł
bezruchu. Zdał sobie sprawę, że został pokonany, gdy upadł na miękką
poduszkę, obezwładniony przez silny uścisk Ace’a.
— Gdybyś nie miał nic przeciwko... — odparł Sanji, wdychając głośno
powietrze. Ciemność sprawiła, że widział tylko kontury twarzy Portgasa, który
zachichotał nagle, trzęsąc się ze śmiechu.
— Gdybym miał coś przeciwko, nigdy bym
cię tu nie zaprosił —mruknął
czarnowłosy, upadając tuż obok.
Sanji objął go
delikatnie, wkładając dłonie pod czarną koszulkę. Jego skóra była gorąca i
mokra od potu.
— Masz gorączkę — zaniepokoił się. – Może powinieneś zażyć jakieś prochy, co?
— To nic. Prześpię się i przejdzie — odpowiedział nieprzytomnym głosem,
wtulając się w ramię kuka, jak małe dziecko, szukające ochrony przed całym
światem.
Po kilu
minutach Sanji słyszał już tylko regularny oddech Ace’a, zasnął. Patrzył tak
przez chwilę w jego twarz i zaczesał zabłąkany, czarny kosmyk za ucho.
— Istnieje
przykazanie „nie zabijaj”, wiesz? Ale ty notorycznie je łamiesz — mruknął,
zaoferowany jego piegami, które dodawały tylko dziecięcego uroku jego męskim
rysom. Uśmiechnął się. Za każdym razem, gdy go widział, słyszał i dotykał serce
przestawało bić i nie mógł wydusić z płuc ani krzty powietrza. I wiedział, że
gdyby Niebo tak naprawdę istniało, chciał, aby znalazł się w nim Ace i to by
wystarczało.
Kiedy Ace
obudził się następnego ranka, Sanji zniknął, a razem z nim zniknęła także
otwarta paczka papierosów, ręcznik i całkowity ślad jego obecności. Westchnął
głęboko. Było tak przerażająco cicho, że
nawet Portgas, dla którego zazwyczaj świat był tylko pretekstem do odbierania
czyjegoś szczęścia, miał wrażenie, że czegoś brakuje. Dookoła nie rozbrzmiewał
gwar miasta budzącego się do życia, przebijający się nad odgłosami
przejeżdżających przez główną ulicę samochodów. Słyszał tylko krople deszczu uderzające
o dach pustego domu i pierwszy raz od bardzo dawna słone łzy popłynęły mu po
policzkach.
— Pamiętaj o
mnie, Sanji, proszę. Bez tchu. Bez oddechu. Tylko na chwilę dużej… Na zawsze.
Koniec.
Kanako ty głupolu jeden! Popłakałam się przez ciebie:*****Fanfik jest przepiękny. Od samego początku, aż po sam koniuszek nie można oderwać oczu od czytania. To nie fanfik to poezja dla moich oczu:**znowu będę płakać* Ten bardzo różni się od tamtego, tutaj też są pokazane uczucia jakimi darzy się ta dwójka bohaterów. Jest też rutyna dnia codziennego oraz pytania i odpowiedzi, które mają w sobie głębszy sens. Fanfik z morałem:3 Dziękuje za słitłaśną dedykację Kanako-swan~
OdpowiedzUsuń* zamyka się sobie, starając się ukryć rumieńce na twarzy i mimowolnie zastanawia się czy zwykłe "dziękuję" załatwi sprawę * Naprawdę ja... ja nie sądziłam, że ktoś może się rozpłakać na moim ficku. Może chciałabyś chusteczkę, co? *wyciąga w jej stronę*
Usuń*wyciąga łapkę po chusteczkę* Sankyou! Fanfik naprawdę jest słodki*chlip* dlatego się popłakałam, szkoda mi Aca. Jak fanfik doprowadza do płaczu lub śmiechu lub jakichkolwiek uczuć to znaczy, że jest świetny. Mało jest autorów, którzy umieją tak pisać. Tak samo jest z filmami, na jednym się ziewa, a od drugiego nie można oderwać oczu i czeka się w napięciu co dalej się wydarzy. *już nie płacze...szeroki uśmiech, patrzy pod zamkniętą Kanakochan i mówi:* Ale słitaśny rumieniec:3
OdpowiedzUsuńZaczynam rozważać możliwość napisania do tego ficka króciutkiego "prequela", tak aby troszkę wytłumaczyć położenie Ace'a. ;)
UsuńWcale nie słodki, baaakaaaaaaaaaaaaa! ;P
Dobrodziejstwo posiadania internetu w telefonie.
OdpowiedzUsuńJedziesz sobie w autobusie i czytasz ff Kanako :3
Przyznam się że nigdy nie przepadałam za paringowaniem Ace'a z kimś poza Luffy'm lub Marco ale te opowiadanie zaciekawiło mnie na tyle że jestem w stanie się do niego przekonać a może i nawet polubić ;D Stylistyczne wypada bardzo dobrze i cytaty (nie wiem skąd) ale wpasowały się w klimat fanfic'a . Naturalnie czekam na dalsze prace z niecierpliwością *-*
Kocham mieć net w telefonie :P
UsuńOj tam. Ace lubi seksualne urozmaicenia, toteż dwóch mu nie wystarczy. Ach te szalejące hormony :P cytat z "wiary" Kato :D
Doda kiedyś zaśpiewała "Mówią - rutyna niszczy miłość, mylą się". I chociaż Doda Dodą, to ten fragment zapamiętałam na zawsze.
OdpowiedzUsuńW sumie, rutyna nie zawsze równa się rzeczy, bez której nie wyobrażasz sobie życia - bardziej kojarzy się z czymś nudnym i prozaicznym, jak codzienne kupowanie gazety czy mycie twarzy. Gdy przeczytałam opowiadanie, zdałam sobie sprawę, że chodziło o coś więcej. Opowiadanie jest ładnie napisane, bez żadnych zwrotów akcji, ale Twoje opisy... Naprawdę są coraz lepsze, takie prawdziwe, emocjonalne.
No a przy końcówce popłakałam się jak idiotka. Baka yaro. Ostatnie zdanie chwyta za serce, bardzo.
Za prequel raczej nikt by się nie obraził :3!
Opowiadanko naprawdę bardzo śliczne :) Przy tej ostatniej części Ace'a normalnie aż się łezka w oku zakręciła ^^ Współczuję im obydwum. Ciekawa jestem, jak Sanji zareaguje, gdy tam przyjdzie a jego już nie będzie :( Podobało mi się to, że rozumieli się bez słów. To było takie... inne. Tak na serio, to bardziej mi się wydaje, że to Ace jest taki wygadany, a Sanji woli słuchać, ale do tego opowiadanka pasowało jak ulał ^^ Chytrze i pomysłowo, a co najważniejsze bardzo trafnie, wtrąciłaś jedno z przykazań. Bardzo realnie Ci to wyszło.
OdpowiedzUsuńNo, ale czym ja się tak dziwię ;) W końcu to Ty pisałaś. No i nie zapomnę oczywiście podkładu muzycznego skomentować. Wybór piosenki Kato był idealny. Tekstowo bardzo pasuje do opowiadania. Gratuluję bardzo dobrego wyboru ;)
Czekam na kolejne Twoje opowiadanka ^^