Trzy lata wcześniej.
Sanji biegł ile sił w nogach, poprawiając w
biegu szalik i mocniej ściskając pod pachą kilka książek.
— Jeszcze tylko jeden zakręt… — mruczał pod
nosem, zerkając nerwowo na zegarek. Miał świadomość, że tym razem przesadził. Może faktycznie
powinien przestać błądzić z głową w chmurach
Nie miał pojęcia, kiedy to się stało. Nagle
jedna noga zaplątała się o drugą i stracił równowagę.
— Auć — zawył asekuracyjnie z bólu, próbując
się podnieść na łokciu.
— Może pomóc, co? Z doświadczenia wiem, że
trudno się wygrzebać. — Usłyszał łagodny głos tuż nad swoją głową. Po chwili
silne dłonie złapały go za ramiona i uniosły ku górze.
— Dziękuję — wymamrotał cicho pod nosem,
czerwieniąc się jak piwonia, gdy stanął o własnych siłach. Pozwolił, aby
grzywka zakryła mu obojga oczu.
— Następnym razem uważaj lepiej, bo ślisko
tu jak diabli.
Usłyszał jeszcze. Gdy nabrał odwagi, aby
unieść głowę do góry, umięśnione plecy właśnie znikały na horyzoncie śnieżnego
krajobrazu.
*
Gdyby Sanji
wiedział, że tak wszystko się potoczy, że jego przyjazd do Tokio wcale nie
będzie usłany różami, nie zdecydowałby się na tak radykalną zmianę i nadal
żyłby na garnuszku swoich rodziców, harując jak wół w rodzinnej restauracji z
marną perspektywą na ujrzenie chociażby złamanego jena w portfelu.
Podrapał się
po kilkudniowym zaroście na podbródku i jęknął żałośnie, zaciskając dłoń tak
mocno na długopisie, że złamał go w pół.
— Nie
przesadzasz trochę? Zabijasz swój stres jękami? To takie dziewczęce… — Poczuł
na swoim karku obcy oddech i wzdrygnął się, marszcząc ze złości brwi.
— Ja
przesadzam? — warknął ze złością. — To jest nudne jak flaki z olejem. — Zgarnął
do ręki kilka kartek. — Nic nie trzyma się kupy. Bierze go jak chce, a ten
jeszcze do niego lgnie — fuknął zdruzgotany, wypuszczając je z rąk i kładąc
głowę na blat. Ziewnął ostentacyjnie. Marzył o ciepłej kąpieli i miękkim
materacu.
— A może to
jest miłość, co? Myślałeś nad tym…? — zapytał, stawiając przed jego nosem kubek
parującej kawy.
— Weź ty
lepiej zejdź na ziemię. Na osiemnastej stronie wyraźnie powiedział, że chce
ruchania — mruknął Sanji.
— No to
powinieneś się skontaktować z autorem, bo modlenie się nad kartkami nie
rozwiąże problemu.
Sanji poczuł
jak para silnych ramion objęła go delikatnie. Zamknął oczy i policzył do
dziesięciu, ignorując serce szalejące w jego piersi.
— To nie jest
takie proste. Chyba za punkt honoru obrała sobie olewanie mnie na każdym kroku.
Nie odbiera telefonów, na smsy nie odpowiada. — Był z siebie dumny, że głos mu
nie zadrżał, ale przy odrobinie szczerych chęci nie mógł zignorować rumieńca,
który oblał jego policzki, gdy kolega z pracy oparł brodę o jego bark.
— Może
skumała, żeś żółtodziób, co?
— A co to ma
do rzeczy! — Zbulwersował się nie na żarty. — Każdy jakoś zaczynał.
Usłyszał
cichy, urwany śmiech.
— Może
powinieneś posunąć się do złożenia odwiedzin Yoshioce-sensei,
co? Może nie taki diabeł strasznych jak go malują, ne?
Sanji poczuł
jak zalewa go fala gorąca, gdy poczuł rozgrzane, miękkie usta na swoim karku.
— To już
zakrywa o molestowanie — odparł cicho, starając się zachować resztki zdrowego
rozsądku. Zacisnął dłonie w pięści, aby skupić się na zapachu kawy i nie
rozpraszać przez dotyk.
— Ile razy mam
ci powtarzać, że chcę cię tu i teraz, co? — Delikatne, przelotne muśnięcia,
przerodziły się w głębsze, mocniejsze pocałunki. Sanji zamknął oczy, gdy
mężczyzna mocniej zacisnąć usta na jego skórze.
— Przestań…
ja… ja naprawdę nie chcę, abyś stroił sobie ze mnie żarty — burknął cały
zgniewany jasnowłosy.
— Wiesz jaki
jest twój problem? To ty jesteś nudny jak flaki z olejem, a nie ta książka.
Portgas D. Ace
zachichotał głośno, posłusznie zabierając od niego swoje ręce.
Jestem w czarnym gównie, pomyślał
rezolutnie Sanji, przyglądając się spode łba, jak redaktor naczelny siada na
swoimi miejscu i, ocierając oczy z łez rozbawienia, włącza laptopa.
Aby czymś
zająć swoje ręce i ukryć zdenerwowanie, które na pewno nie było wynikiem
nieporadności autorki, ujął w obie dłonie kubek i zaczął wpatrywać się w czarną
jak noc otchłań napoju.
Minęło pół
roku odkąd utknął w wydawnictwie „Diarium”, specjalizującym się w wydawaniu na
światło dzienne mang yaoi i nie potrafił dostrzec nowego jutra.
*
Wszedł do
łazienki. Nie miał ochoty wracać. Jeszcze nie. Zresztą, nie czuł się zbyt
komfortowo, będąc sam na sam w towarzystwie Ace’a, który najwyraźniej coś mu
sugerował. Odkręcił kurek z zimną wodą i włożył głowę pod kran, zamykając oczy.
Pól roku wcześniej.
Sanji z niewyraźną miną złapał się za
metalową poręcz, robiąc chwiejny krok w przód. Pociąg o tej porze nie tętnił
życiem, toteż czuł się o wiele komfortowo niż za dnia, gdy ze wszystkich stron
otaczał go ścisk. Czuł się wtedy jak sardynka w puszce i wzbierały w nim
uczucia wymiotne. Może brały się stąd, że w swojej rodzinnej „dziurze” nigdy
ulice i transporty publiczne nie przybierały w tłumy, zważywszy na dość niskie
temperatury i śnieg pojawiający się na pięć miesięcy w roku?
Prawdę powiedziawszy Sanji nie miał
najmniejszej ochoty się nad tym zastanawiać. Padał z nóg. Zawsze marzyła mu się
praca w dużej redakcji, zajmującej się wydaniem bestsellerów, jako, że od
dziecka kochał książki. Dawały mu poczucie fałszywego bezpieczeństwa. Lubił
wczytywać się w historię o zabarwieniu seksualnym i wracać do nich po kilku
latach, odkrywając, jak mało za pierwszym razem z nich zrozumiał, jak często
próbował się doszukiwać drugiego dna tam gdzie go nie było. Książki były czymś
stałym – nigdy nie ubywało im stron (chyba, że ktoś brutalnie ją zerwał) i
litery zawsze zostawały na swoim miejscu, z wyjątkiem tych wyblakłych, które po
kilkudziesięciu latach po prostu znikały.
O tej porze nie brakowało tlących się
pustych miejsc, więc dopadł pierwsze lepsze z brzegu. Oparł policzek o zimną
szybę i nie przebierając w środkach, wtulił się w swoją torbę, zamykając oczy.
Miał daleko do domu. Mieszkał na obrzeżach miasta. Wysiadał na przedostatnim
przystanku, toteż mógł sobie pozwolić na krótką drzemkę. Wcisnął słuchawki do
ucha, dzięki temu nie słyszał rozmów studentów, bełkotu pijanego salarymana czy
rozchichotanych dwóch dam siedzących kilka siedzeń dalej. W innej sytuacji na
pewno ładnie by się do nich uśmiechnął, zagadał, a może nawet udałoby mu się
wymienić, z którąś z nich numerem telefonu. Dziś jednak nie miał ochoty
próbować swoich technik uwodzenia, dziesiątego uśmiechu z serii tych, które
ćwiczył przed zaśnięciem w łazience i tysiąca wymyślnych komplementów. Miał
świadomość, że jego urok osobisty i pewność siebie wyparowały wraz z położeniem
na kilkunastu biurkach sekretarek swojego CV.
Ktoś wyszarpał mu słuchawkę z ucha. W ramach
protestu mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
— Znamy się, ne? — Usłyszał po chwili
pogodny głos pełen optymizmu. — Miałeś chyba… no wiesz…zadzwonić pod ten numer.
— Ktoś wcisnął w jego dłoń kartonik. Jak się Sanji domyślił wizytówkę, ale nie
miał najmniejszej ochoty, na chwilę obecną, się nad tym zastanawiać.
Rzucił ukradkowe spojrzenie swojemu
rozmówcy. Jego usta nagle stały się niezwykle szerokie, gdy wygiął je w uśmiechu
pełnym serdeczności. Sanji miał wrażenie, że był trochę naiwny. Może nawet
przepraszający? A może to tylko wybryk jego chorej wyobraźni?
Był zbyt zmęczony i nieprzytomny. Obraz
rozmywał się przed jego oczyma, twarz nieznajomego stała się dziwnie niekształtna,
niewyraźna, jakby ukryta w otoczce mgły.
— Brałeś coś czy jak? — Gdy Sanji poczuł,
jak ktoś szturcha go w policzek, uniósł dłonie, jakby w obronnym geście, choć
wiedział, że żadnego aktu obronnego z siebie nie wydusi. Może co najwyżej
ziewnąć komuś prosto w twarz, albo krzyknąć jakieś nieocenzurowane słówko do
uszka.
— Nic nie mów. Nie rozumiem — burknął, nie
zdając sobie nawet sprawy, że wymówił te dwa zdania w rodzimym języku swojej
matki, Francuzki, ale zawsze gdy był podminowany, brakowało mu języka w głębie
i plótł to, co mu ślina na język przynosiła, nie zastanawiając się czy ktoś to
w ogóle zrozumie.
— Hmm… A tak w ogóle zamierzasz, no nie
wiem, przykładowo, stąd wyjść? Nie żebym ci coś sugerował czy coś, ale o takiej
porze nawet tu nie jest zbyt bezpiecznie, wiesz? No spójrz tylko na tego
mężczyznę po prawej… Wyraźnie ma ochotę zedrzeć z ciebie pas cnoty. Rozbiera
cię wzorkiem. Widzisz to, prawda? A może celowo prowokujesz, hę?
Rozmówcę najwyraźniej nie bardzo obchodził
fakt, że Sanji ma po dziurki w nosie jego troskę i gadanie od rzeczy. Chciał
się po prostu zdrzemnąć. Gdyby miał tylko więcej sił, naprawdę pokazałby mu ile
waży jego noga, jak mocno może ucierpieć jego piszczel. A tak musiał słuchać
wesołego świergotu, który był pewnie poparty tylko tym, że obcy nie lubił
siedzieć bezczynnie, chciał z kimś rozmawiać, nawet jeśli rozmowa miała się
skończyć na monologu tylko jednej ze stron.
„Gówniani optymiści” – mruknął pod nosem.
— Mój przystanek. Trzymaj się jakoś i nie
daj się zgwałcić. Bai. Bai.
Już gdzieś słyszał ten głos, ale… ale…
pamięć była naprawdę ulotna, a on kurewsko zmęczony…
Przyglądał się
swojemu odbiciu w lustrze. Ta sama twarz. To samo spojrzenie. Ta sama noc.
Zaciągnął się
papierosem i wbił smętne spojrzenie w szary dym, który, unosząc się swawolnie w
powietrzu, tworzył awangardowy wzorek.
Prychnął pod
nosem jak rozjuszony kot. Nie potrafił sobie przypomnieć dokładnie kontur jego
twarzy, chociaż były bardzo męskie i… i…
— Oi, mógłbyś
się w końcu wziąć poważnie za robotę, co? Te twoje udawanie było zabawne, ale
tylko do pewnego momentu. — Usłyszał pocieszający głos redaktora naczelnego,
który pochylał się nad pisuarem.
— Myślałem jak
rozgryźć ten twardy orzech — wybełkotał Sanji. Czuł się naprawdę niezręcznie.
Miał wrażenie, że połamał sobie od niego wszystkie zęby, ale nie miał zamiaru
dać za wygraną.
— Co?
Chciałbyś na niego dłużej popatrzyć? — Ace zaśmiał się, a Sanji znów poczuł jak
policzki zalewają się delikatnym rumieńcem. — Jakby co, moja propozycja jest
nadal aktualna, wiesz?
— Nie kpij
sobie ze mnie, mówiłem już — rzucił Sanji, zakręcając dopływ wody.
— No dalej,
nie wstydź się. Od niewinnego dotyku wrzód na dupie ci nie urośnie. — Zachęcał
Portgas, chowając swoją męskość do spodni.
— Ty jesteś
trochę jak taki wrzód na dupie, wiesz? — odgryzł mu się, pokazując język jak
małe dziecko. Odwrócił się w stronę drzwi i szybkim krokiem pokonał odległość
dzielącą go od wyjścia. Nie dane mu było jednak zrealizować swojej małej
zachcianki, gdyż poczuł silny uścisk na swoim nadgarstku. Poczuł jak serce znów
zabiło mocniej.
— Nie baw się
ze mną w chowanego, Sanji-kun — mruknął Ace, przeciągając sylaby. — Ciągle
uciekasz, chowasz się po kątach. Wiesz co? Pomyślałem, że może naprawdę nie
nadajesz się do roli edytora…
— Ale…? —
Sanji zaniemówił. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Był pewny, że stać go na
wszystko. Chciał po prostu udowodnić samemu sobie, że mógł żyć na własny
rachunek, bez pomocy bliskich i jakoś, nawet jeśli od wypłaty do wypłaty,
przeżyć kolejne dni.
— Ale byłeś
naprawdę szczęśliwy, gdy pierwsze twoje wydanie sprzedało się w tydzień w
tysiącach egzemplarzach kopii, prawda?
— Ja… ja… to wcale nie była moja zasługa. Znaczy, nie do końca
moja. — Bronił się jak mógł, uważając, że Ace znów w coś go wkręca. — Autorka
miała już tak znane nazwisko, więc to normalne, że jej…
— Nie prawda! Jej powieści zaczęły się naprawdę staczać,
niezależnie jak daleko brnęła w niegrzeczną akcję — mruknął niezadowolony Portgas,
popychając Sanjiego na ścianę jak szmacianką kukiełkę. — Ale gdy jej rokowania poszły w górę,
wtedy pomyślałem, że stać cię na więcej, dlatego dałem ci taką grubą rybę jak Yoshioka-sensei.
Sanji nie miał pojęcia, jak mógł rozumieć to wyznanie. Chciał
wojowniczo postawić na swoim, oskarżyć go, że to jego wina, że jest teraz pod
ścianą z beznadziejnym manuskryptem na biurku, z problemem jak stąd do końca
świata i z nieprzyzwoicie bliskim terminem oddania pracy do drukarni, ale gdy
tylko poczuł miękkie usta na swoich lekko uchylonych wargach, zabrakło mu w
piersiach tchu. Wiedział, że to nie było dobre, wiedział, że nie powinien mu na
to pozwolić, że powinien natychmiast odtrącić jego ciepłe dłonie, które
wślizgnęły się pod jego koszulkę, ale dlaczego było mu tak cholernie
przyjemnie? Miał wrażenie, że wszystkie wątpliwości i problemy, które ogarnęły
jego życie, przestały istnieć dla chwili, w której mógł policzyć liczne piegi
na jego nosie i policzkach.
— Ja… ja… — Mowa mu się zaplątała, gdy silna dłoń Portgasa
zabłądziła do jego tylnej kieszeni i zacisnęła się na jego pośladku. Poczuł
jego język na swoim podniebieniu i ciche westchnienie wydostało się z jego
gardła.
— Powinieneś pójść do Yoshioki-sensei, wiesz? — podsunął po
chwili. — Nie mam zamiaru brać odpowiedzialności za twoją niekompetencje, Kuro
— dodał, odklejając się od niego.
Sanji poczuł, jak fala przyjemnego gorąca zmienia się w nieopisaną
złość, a może nawet i wściekłość z uczuciem niedosytu, gdzieś na krańcu jego
nadziei. Zazgrzytał głośno zębami. To znaczy, że dał się uwieść jego ciepłemu
oddechowi i pocałunkom? Wiedział, że Portgas wodził go za nos, ale nie mógł
uwierzyć, że jest tak zimnym i nieczułym draniem.
— No, co tak jeszcze stoisz? Adres masz w kieszeni. Idź.
— Zgłupiałeś. Ona na pewno już śpi. Zrobię to z samego rana —
burknął Sanji. Nie był na tyle śmiały, aby nachodzić kogoś w środku nocy.
— Jak chcesz, tylko nie przeciągaj tego w nieskończoność, okej? —
mruknął.
— Dlaczego… dlaczego jesteś taki nachalny? — zapytał Sanji. Zakrył
szybko usta. Nie chciał słyszeć jego wytłumaczeń. Żałował, że nie ugryzł się w
język. Nie czekał na odpowiedź, czerwony jak dorodny burak, postanowił wracać
do domu, z nadzieją, że załapie się na ostatni pociąg.
— To wszystko
dlatego, że tak bardzo cię kocham — odpowiedział Ace, kontemplując ciszę, która
zapadła.
Wiesz
Sanji, mimo że tak bardzo chciałem zapomnieć, nie potrafiłem wymazać ze
wspomnień twojego szeptu, cichego „dziękuję”,
które wciąż rozbrzmiewa w mojej głowie. To źle, że chciałem pomóc szczęściu?...
*
Sanji stał jak
kołek od dziewięciu minut pod drzwiami, naciskając nieustannie na dzwonek.
— Wyłaź
cholero, wiem, że tam jesteś… — warknął cicho pod nosem.
Puszczały mu
nerwy. Zdawał sobie sprawę, że na pewno ktoś był w mieszkaniu, bo widział, że w
pokoju paliło się światło.
— Cholero
jedna! — Uderzył pięścią w drzwi.
— Upierdliwiec
z ciebie!
Ktoś krzyknął.
Rozniósł się odgłos tłuczonego szkła, a Sanji przełknął głośno ślinę. O
Yoshice-sensei krążyły legendy…
Sekai-ichi Hatsukoi jak widzę, podziałał Ci trochę na wenie :D Mi też, mi też ;) Ja swoje zamierzam jutro zacząć pisać :) Hahaha, Ace i Sanji trudniący się w wydawaniu i edytorowaniu mang yaoi W mojej wyobraźnie prezentuje się o wspaniale :) W sumie dużo nie da się na temat opowiadanka napisać bez drugiej części. Sporo retrospekcji wsadziłaś, w każdej z nich był Ace i jestem ciekawa, czy Sanji przypomni sobie w końcu jego twarz :D Hihihi, zrobiłaś z niego wstydliwego ukesia :D Kaczorek czerwieniący się, to też nieziemski widok. Podobała mi się akcja w toalecie. Myślałam, że będzie coś więcej, ale pewnie przygotowałaś to na drugi rozdział ;) Tak więc, czekam z niecierpliwością :D
OdpowiedzUsuńTuż to wybitne dzieło jest dla takich zbereźników jak ty, Ayo! :D No ja czekam na owoce twojej pracy, kurczę, no, bo jestem ciekawa co przytrafi się mojemu kochanemu Sanjiemu!! E tam sporo, tylko dwie, poza tym jestem fanką takiej formy. Niektóre retrospekcje są takie uroooocze <333 Ale postawić też się umie, prawda? Mnie cholernie podoba się perspektywa rumieniącego się Sanjiego... kochany żółta kaczuszka z wypiekami na pyziak ^^ Hai hai. ;P
UsuńHahaha, uznam to za komplement xD Spoko, już zaczęłam tworzyć :D Ja do retrospekcji nic nie mam ^^ Też mi się podobają :) Kaczorek wymiata :D Moje słoneczko <3
UsuńGanabaruj, Ayotsy, ganbaruj! Na wiosnę to się może doczekamy, co, kontynuacji? ^^
UsuńSŁOOOOOOOOOOOOOOODZIAK! Uwielbiam takie fanfiki:3 Nie mogę się doczekać kolejnej części, nyaa~ W fanfikach gdzie pojawia się Ace zawsze jest duża nutka pikanterii. Faktycznie Ayochan ma rację scenka w toalecie jest naprawę niezła, strasznie mi się podobała i jeszcze te opisy..kyaaa!
OdpowiedzUsuńTo pierwsze moje opowiadanie takiego typu, więc jest bardzo szczęśliwa, że przypadło ci do gustu. Dziękuję ;)
Usuń