Nie miał całego
dnia. Nie mógł czekać w nieskończoność. Nie chciał też stawać na rzęsach. To
byłaby potwarz dla jego sprawnego w działaniu gatunku. Był atrakcyjny, warty
uwagi i przede wszystkim przystojny. Nie musiał robić akrobatycznych
sztuczek, aby wzbudzać zainteresowanie. Ale ostatecznie postanowił zniżyć się
do poziomu kota i zamiauczeć. Obcowanie z plebsem nigdy nie było jego mocną
stroną. Ale jak mus to mus. Taki zawód. W końcu zlecił mu tę robotę stary kruk
w cylindrze. Dla odmiany podszedł do swojego nowego zlecenia i otarł się o nagą
kostkę.
Kenma,
zaaferowany robieniem krwawej miazgi, przeniósł chwilowo wzrok na czarnego
kota, zaintrygowanym tym nagłym przejawem zainteresowania jego skromną, nie
wyróżniającą się w tłumie osobą. Może za wyjątkiem dzikich blondów na
jego głowie, ale to było mało istotne. Potraktował kota należycie. Podrapał za
uszkiem. Ochrzcił. Porozmawiał.
Ale to nie
wystarczało. Wszystkie jego staranie spełzły na niczym. Nie wiedział kiedy
popełni karygodny błąd. Wtedy kiedy położył go na swoich kolanach? A może wtedy
kiedy znów zainteresował się konsolą? W każdym razie kot zdecydował, że należy
mu się kara. Z bojowym okrzykiem „ta zniewaga krwi wymaga” rzucił się na niego
z pazurami, szpecąc jego policzek szramą.
— Och… — szepnął
cichutko, gdy czworonóg dobrał się do jego tętnicy, zmieniając się nagle w człowieka
z kocimi uszami i sterczącym z tyłka ogonem.
Paradoks. Teraz
sam przeżywał krwawą miazgą z rąk osobnika, z którym się utożsamiał. A za
chwilę będzie się tułał zaświatach. Jak bezpański kot.
Och, może to
jego chomik wrócił i teraz się mści w postaci, która go zjadła?
Kuroo, zalany
potem, wybudził się gwałtownie, w akcie zdenerwowania przeczesując ręką
zmierzwione włosy. Zanim wymusił posłuszeństwo na dogorywających nerwach,
zerknął na bok, upewniając się, że horror przestał trwać wraz z otwarciem oczu.
Ale jeszcze szybciej zdał sobie sprawę, że jest sam i nie ma obok nikogo kogo
mógłby obudzić swoim przyspieszonym oddechem i niezdrowym rytmem serca.
Kenma zniknął.
Razem z nim zniknęły jego ubrania i konsola. Tylko torba przewieszona niedbale
przez klamkę i rozkopane po prawej stronie prześcieradło, świadczyło o tym, że
wieczorne wydarzenie nie było chorym wybrykiem jego wyobraźni.
*
Lato było zbyt
ciepłe, taka myśli narodziła się w głowie Kenmy, gdy nawiedził warzywniak w
celu zaopatrzenia się w kilka czerwoniutkich pomidorów, których brakowało w
domowym zapatrzeniu. Nawet nie miał na nie ochoty, po prostu szukał sposobu by
dać upust swoim emocjom, a nie ma nic tak pasjonującego jak rozwodzenie się na
temat intensywności warzyw upchanych w koszyku jak sardynki w puszce.
Ignorując uważne
spojrzenie sprzedawczyni spod porannej gazety, od dziesięciu minut kontemplował
dorodność warzywa, trwając w typowym dla siebie zawieszeniu. Dopiero, gdy — jak
się domyślał — właścicielka podeszła do niego i niepasującym do niej piskliwym
głosem zapytała „w czymś pomóc?”, wykonał jakikolwiek ruch, aby w końcu wrócić
do upragnionego azylu. Ewakuował się czym prędzej z dusznego pomieszczenia,
jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
*
Kuroo w akcie
desperacji przeczesał gruntownie dom, dwa razy sprawdzając pod łóżkiem, coby
się upewnić czy jego zdolności artystyczny nie były aż na takim wysokim
poziomy, że przez sen zwalił Kozume z posłania i doprowadził go przez przypadek
do nieprzytomności. Cholera, a przecież tyle razy powtarzał, że futon to
bezpieczniejsza opcja dla jego chudego tyłka! A ten, uparty jak osioł, zaparł
się nogami i rękami, że nie chce zlizywać kurzu, który gęsto zalegał na
podłodze i bezpieczne legowisko poszło w odstawkę. Mały buntownik się
znalazł.
Ale pod łóżkiem
go nie było. Nie licząc kilka starych podręczników, kawałka pizzy i dwóch,
zakochanych w sobie po uszy, pająków (co z tego że jeden zjadał drugiego), nie
było tam nic wartego jego uwagi.
Z rozpaczą
malującą się w oczach musiał przyznać, że zniknął z powierzchni ziemi. Nigdzie
go nie było. Ani w łazience, ani w kuchni, ani w salonie, ani w innym
pomieszczeniu, do którego zaglądał niski rozgrywający. A zajrzał wszędzie, bo
czego nie robi się dla mi… mózgu zespołu. No dobra, nie zerknął na poddasze,
motywując swoje postępowanie tym, że Kenma nie był aż tak nikczemny żeby się
tam schować. Jego bierność nie była przystosowana na taki przejaw złośliwości.
Drżącymi rękami
zmacał na wieszaku swoją kurtkę, narzucając ją na nagie ramiona i wybiegł z
domu czym prędzej, traktując boleśnie piętą burego kota, który swoimi lenistwem
bił wszelkie rekordy.
Wzdrygnął się,
gdy wiatr przełamał strefę intymną, przebijając się w miejsce, do którego
słońce zazwyczaj nie dochodziło. Zawrócił, zdając sobie sprawę, że jego walory
artystyczne zostały odsłonięte przed bożym światem. A przecież nie chciał
paradować po sąsiedztwie w przebraniu Adama. Ten widok był zarezerwowany tylko
dla jednej osoby. Musiał dbać o swojej autorytety.
*
— Hmm… Gorąco.
Zbyt gorąco — mruknął pod nosem, ścierając błyszczące krople potu z czoła. Był
to jeden z najbardziej energicznych gestów na jaki się zdobył od bliskiego
tygodnia, nie wliczając cichutkiego pomrukiwania przez sen i nachalnego
molestowania klawiatury, z naciskiem na to drugie. Och, było coś jeszcze,
ale to „COŚ” nigdy nie wychodziło za drzwi sypialni i zaliczało się do tematów
tabu. Chyba, że w przypływie dobroci chciał wymusić na pewnym osobniku
tej samej płci soczysty rumieniec na policzku.
Ze spokojem
wymalowanym na twarzy prześwidrował bursztynowymi oczami okolicę i wzdrygnął
się całkowicie nieświadomie, upadając bezradnie na niewysoki murek ukryty w
zbawczym cieniu rozłożystych gałęzi iglaka. Beton nie grzeszył wygodą, ale
stanowił doskonałą ucieczkę od przerażająco ciepłych promieni słońca,
strzegących ulice rozgrzanego Tokio.
Wygrzebał z
kieszeni czerwonego dresu, służącą mu od lat, konsole idealnie mieszcząc się w
małych dłoniach i wbił w wyświetlacz bezbarwne spojrzenie. Powinien zawiadomić
kogoś, że zgubił drogę powrotną. Znów. Świadomy tego, że stanie się powodem
bólu głowy starszego o rok senpaia, odpalił dla zabicia czasu nową grę wideo,
które przez przypadek wpadła w krąg jego zainteresowania. Nigdy nie był ludzkim
nawigatorem, ani fanem zaczepiania przypadkowych przechodni i pytania ich o
drogę. Zbyteczne zawracanie głowy. Postanowił nie ruszać się z miejsca i
cierpliwie poczekać na swojego wybawcę.
Kenma przeniósł
wzrok na kota, który otarł się o jego nagą kostkę, mrucząc tak donośnie, jakby
przeżywał orgazm, albo dwa na raz. Był czarny jak smoła. Przypominał Tetsurou.
Nawet wydawał podobne dźwięki. Musnął go opuszkiem palca w policzek. Nie
uciekał, a wręcz przeciwnie, wskoczył mu na kolana, domagając się więcej
pieszczot. Uznał to za dobry znak. W przejawie dobroci połaskotał go za uszami.
Nagrodzony przeciągłym miauczeniem, pomyślał, że zaprzyjaźni go z nieokrzesanym
kotem Kuroo, który dziwnie im się przyglądał podczas cosobotnich korepetycji z
anatomii. Może gdy w końcu znajdzie towarzystwo, przestanie się
interesować życiem personalnym swojego właściciela? Może.
Kenma,
zostawiając jakiekolwiek przejawy swojej inteligencji na boisku, nie miał
zamiaru zastanawiać się nad seksualnym życiem burego kota. Dla odmiany
skonfrontował swoje palce z miękkim włosiem sierściucha.
— Kenma!
— Och… —
Westchnął, słysząc znajomy głos dobiegający gdzieś z góry. Zmierzył znajomą
sylwetkę powściągliwym spojrzeniem, nieświadomie zakrywając twarz w jasnych
kosmykach.
— Gdzie ty
łazisz?! — Kuroo wyglądał tak jakby był bliski zawału.
— Uff… To nie
tak — sprostował, wciskając do kieszeni konsole, z którą nigdy się nie
rozstawał. — On… zgubił się — mruknął niezgrabnie w odpowiedzi. — Chyba —
dodał, spuszczając wzrok na swoje kolana, gdzie powinno znajdować się czarne
zwierzę. Powinno to dobre określenie, bo go tam nie było.
— Kto…? —
zapytał trzecioklasista, ale nie oczekiwał odpowiedzi. — Tak w gwoli ścisłości,
jesteś jedyną osobą, która się zgubiła.
— Och… —
skomentował, gdy Kuroo przycisnął go mocno do siebie, dotykając ustami
wilgotnego czoła.
— Nigdy więcej
nie wykręcaj mi takich numerów — warknął niezadowolony z obrotu sprawy i
przyjrzał się uważnie Kenmnie. Na prawym policzku nie było żadnego zadrapania.
Nic. Żadnej, nawet niewidocznej plamki. Potarł go kciukiem, wykrzywiając usta w
grymasie zadowolenie, gdy na skórze przyjaciela wykwitł blady rumieniec.
— Umm… Dobrze.
Prze…
Kozume nie
zdążył odpowiedzieć, bo nachalne usta Tetsurou spotkały się z jego własnymi.
Zbyt zaoferowani
wymianą śliny, nie zauważyli, że para bystrych oczu przygląda im się z
zainteresowaniem, raz po raz oblizując usta i uśmiechając się nazbyt
podejrzenie.
Ale miał
problem, bo Kuroo przyrzekł sobie, że nie odda Kenmę żadnemu sadystycznemu kotu
mordercy. Chyba, że on się nim stanie. Wszak miłość uszlachetniała… motyw
zbrodni.
_____
Przyznam bez bicia, że trochę
trwało za nim polubiłam KuroKena (lol, brzmi prawie jak krakena). Na początku
miałam sporo „ale” umotywowane moimi widzimisie, ale w końcu się przekonałam i
o to jest, one-shot. :D Kajam się, bo spartoliłam robotę, przede wszystkim zajebistość
Kuroo. Bije się w pierś i kończę mój bezproduktywny bełkot. No i deklaruję, że
mój zryty mózg za to nie odpowiada. Napisałam to w ramach odstresowania i z
piosenką „junjou koi hanabi” w głośnikach, kawałkiem, ale czo tam, mocno
fazując na „Mistrza i Małgorzatę”, znów. Ostatnio mózg mi też plajtuje.
Preteksty to zło. Trzymajcie się, kociaki <3
KUROKENYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY /wyje jak pojebana
OdpowiedzUsuńmoje malenstwa. moje precious baby ♥♥♥♥♥♥
kenma jets tak energiczny tka bardoz kochany
a kuroo to debil
dobrze ze sie do nich przekonalas, moj fav pairing ;;; asdfghjkl
buziaczek zawsze dobry <3
weź kenma wszyscy wiemy ze lubisz wymienaic sline z kuroo xD
lovam modzno
myślę, że nie tylko ślinę lubi z nim wymieniać XD
Usuń