Lekcja, której nie towarzyszy ból, niczego cię nie nauczy, ponieważ nie można niczego zyskać, nie poświęcając czegoś w zmian. — Fullmetal Alchemist
Część I
{ muzyka }
Próba otwarcia
oczu skończyła się na cichym westchnieniu i zapadnięciu się w wilgotny, zbawczy
puch pełniący rolę poduszki. Złote oczy przebiły się przez warstwy ciemności,
ale sparaliżowane bielą znów zostały zamknięte. Ich właściciel oddychał
chaotycznie, szybko, wdychając łapczywie lodowate powietrze, podrażniające
należący do niego entuzjazm, który wyparował w momencie, gdy lewa dłoń
zacisnęła się na, jak podejrzewał, śniegu, odmrażając mu przy tym parę niedokrwionych
wystarczająco palców.
Pierwszy raz,
odkąd zniszczył w pożogach ognia stare, skrzypiące deski, pożałował, że wyrwał
się z żelaznych szponów śmierci, przekształcając je w ból, rozprowadzający się
po każdej komórce ciała, ginący w znieczulonych przez mróz opuszkach.
Zimno.
Zadrżał w
objęciach chłodu wieczoru, nie znajdując ukojenia w oparach dogasającego na
horyzoncie słońca, zdominowanego przez czarne chmury, ani tym bardziej w
czerwonej, będącej w strzępach tkaninie, chroniącej go przed pustynnym żarem i
zdemaskowaniem ukrywanej skrzętnie tajemnicy.
Przełknął
uformowaną w gardle nieprzyjemną gulę, uświadamiając sobie, że stalowa proteza,
pełniąca rolę jego prawej ręki, zniknęła bez śladu w towarzystwie orientacji w
zaśnieżonym terenie, pozostawiając go z nieprzyjemnym uczuciem, że nie
znajdował się górach Briggs.
Podźwignął się
na sprawnej dłoni i rozglądnął się dookoła, ignorując pulsujący ból w
skroniach. Zadrżał gwałtownie, potraktowany przez igrający z jego twarzą wiatr
i znieruchomiał na dłuższą chwilę, wsłuchując się w jego taniec z bezlistnymi
gałęziami drzew. Towarzyszący im lament doskonale odzwierciedlał kłębiące się w
zakamarkach jego głowy złowróżbne myśli, które zbierały się w nim w
nieprzejrzysty pejzaż obrazów, a w ich centrum znajdowała się majacząca przed
nim zbroja z uwiezioną w niej duszą Alphonse’a pobłyskująca w świetle okręgu
transmutacyjnego.
— Al… — Cichy
szept przeciął powietrze w zestawie z ręką, którą uniósł parę centymetrów na
głową, dostrzegając na niej parę nowych zadrapań i siniaków, najprawdopodobniej
będących pamiątką po stoczonej niedawno walce z homunkulusem. Ukształtował z niej daszek i, zduszając nią
blade promienie słońca, wlepił wzrok w zanieczyszczony błękit nieba,
pochłonięty przez szarość zbierających się na nim deszczowych defektów.
Wiatr został
zgłuszony przez specyficzne skrzypienie nurkujących ciężkich butów w śnieżnych
zaspach. Zerknął kątem oka w tamtą stronę, lustrując oficerki na niskim
obcasie. Jego dłoń mimowolnie zabłądziła w kierunku zegarka i ciężącego na nim
brzmienia wojskowego kundla, ale zacisnęła się na materiale kieszeni,
uświadamiając Państwowemu Alchemikowi, że w tej rzeczywistości nie miał racji bytu.
Przeszywające
go na wskroś zimno wymusiło na nim posłuszeństwo w postaci zaciśnięcia sinych,
popękanych przez wilgoć warg, strawionych przez błąkających się na nich jedno
pytanie:
Gdzie ja jestem?
—
Puł-pułkowniku — wyszeptał, poznając pochylającego się nad nim właściciela
znajomych rysów twarzy i charakterystycznej czarnej, kontrastujej z
wszechogarniającą go bielą grzywką.
Edward stracił
przytomność w momencie, gdy Płomienny Alchemik przycisnął lufę pistoletu do
jego skroni, obciążającego go ni to nienawistnym, ni to pogardliwym
spojrzeniem.
*
Obudzony przez
buchające w jego twarz ciepło i zapach odgrzewanego wina, otworzył niepewnie
oczy, przywitany przez malujące się przed nim rozmazane, niewyraźne kształty
ognia igrającego z drewnem w kominku.
— W celach
zapobiegawczych, co? — mruknął sceptycznie, uświadamiając sobie jeden
przytłaczający, ale przy tym prawdziwy fakt. Wyżynająca się w jego skórę
niekomfortowa biżuteria nie była wybrykiem wyprodukowanym przez wyobraźnię.
Kajdanki skrępowały jego ruchy, przykuwając go do drewnianego, diabelnie
niewygodnego krzesła.
Uformował z
ust krzywy grymas, przeklinając w duchu właściciela rozbawionego głosu,
wydobywającego gdzieś z głębi pomieszczenia. Skapitulował, nie mogąc rozpoznać
w tej paplaniny ani jednego zrozumiałego słowa. Dla odmiany skupił się na
uwolnieniu z wiążących go więzów. Szarpnął parę razy dłonią, ale nadaremno.
Zgrzyt metalu zaradzał próby wydostania się spod kontroli, odbijając się
bolesnym echem od czaszki alchemika.
Niewyraźny
uśmiech z jego twarzy ulotnił się w momencie, gdy skrzyżował swoje oczy z tymi
należącymi do mężczyzny. Były przesiąknięte temperaturą za oknem, roznegliżowane z jakichkolwiek uczuć należały
do zimnokrwistego, pozbawionego sumienia mordercy.
Ed zakrztusił
się powietrzem.
Wyczekiwane,
dedykowane przez płonną nadzieję przywitanie nie zostało wypowiedziane,
podtrzymując go w przekonaniu, że bóg naprawdę nienawidzi tych, którzy bez
zaproszenia wtargnęli na jego teren, gwałcąc jeden z diametralnych
zakazów.
— Pułkowniku?
— Niepewne pytanie zawisło w powietrzu, a wraz z nim zakłopotany śmiech
wypłynął z gardła chłopca w zestawie z ręką, która w miarę ograniczonych
możliwości zawędrowała do blond włosów, nurkując w nich w geście zakłopotania.
— Dobre wyczucie czasu, sopel lodu byłby ze mnie jak nic — wymamrotał bezsensu
z wyimaginowaną radością pobrzmiewającą w głosie. — Ale te kajdanki to sobie
mogłeś darować.
Mustang
odstawił z trzaskiem słuchawkę telefonu, zastępując go praktyczniejszym
pistoletem.
— Żaden ze
mnie pułkownik — wycedził przez zaciśnięte zęby, eksponując tlącą się w jego
oczach złość, podsycaną jeszcze bardziej przez prowokacje ze strony
bezimiennego młokosa. — Mniejsza z tym.
Mówicie lepiej jak macie na imię i skąd się tu wzięliście — zażądał
nieznoszącym sprzeciwu tonem. — Byle szybko, nie mam całego dnia na zabawy z
wami.
— Te żarty to
nie w twoim stylu, pułkowniku — wymamrotał.
— To ja, Edward Elric, Stalowy Alchemik — dodał cierpko, czując jak
zlewa go fala nieprzyjemnych dreszczy pod wpływem tych ostrych słów,
zamkniętych w chłodnym, nieprzystępnym spojrzeniu.
— Stalowy
Alchemik? — Roy uniósł sceptycznie brew i zaśmiał się ochryple, jakby właśnie
usłyszał wyrafinowany dowcip. — Żarty odłóżcie na bok. — Wymierzył w niego rufą
pistoletu. — Prawda jest taka, że wtargnęliście na tereny Trzeciej Rzeszy,
Edwardzie Elricu. I czeka was tu śmierć.
Nacisnął na spust i oddał strzał.
Nacisnął na spust i oddał strzał.
Świst pocisku
zamroził krew w żyłach, zamykając Edwarda w barwach śmierci.
__________________
O rany, tak
dawno nie dodawałam tu żadnego opowiadania, że aż mi wstyd trochę, że akurat
padło na coś, z czego nie jestem zadowolona. Proszę jednak o wyrozumiałość, bo
to moje pierwsze wypociny w fandomie FMA i mam poważny problem, by utrzymać
postacie w kanonicznych ryzach. >,<
Od dziś
zadbam, aby moja aktywność na waszych blogach i na tym blogu nie była tylko
sporadyczna, a stała.
Ślę dużo
miłości ♥
omg nie warzywkój :C *głasia*
OdpowiedzUsuńno jak to tak w negliżu, gdyby były w negliżu to nijimura by go nawet nie wysłuchał tylko od razu zajebał X''''D
wyseksiłam nijihaiki w ślepej prawdzie dokładnie w 4 rozdziale, zresztą ja ie umiem w seksy :C
bo shou to urocza przylepa ;/////;
omfg fma, royedyyyyy wróce tutaj *klep*
Jak ja nienawidzę 1 serii
OdpowiedzUsuńAle jest zajebista
Ale jednocześnie osom chociażby przez sam fakt że to FMA
Kurde cieszę się, że w Shambali nie pokazali Roya z prawdziwego świata bo bym tego nie zniosła...
Mhm.
UsuńJa smutam, że go tam nie było. Bo kocham pierwszą serię ♥
super
OdpowiedzUsuń